Pokazywanie postów oznaczonych etykietą interwały. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą interwały. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 czerwca 2016

Mój ulubiony producent butów biegowych

Nie Asics, nie Adidas czy inna Puma okazuje się "moją" marką butów biegowych, przynajmniej jeśli chodzi o zastosowanie treningowe. W przypadku startów na dystansach powyżej 15km od kilku lat jestem wierny Mizuno Wave Inspire ("dziewiątka" dopiero rok temu przeszła w stan uśpienia, by ustąpić miejsca "dziesiątce"), jednak do całorocznego "klepania" kilometrów niemal od początku mojej przygody z bieganiem jest firmy Joma.

Po pierwszym etapie, gdy biegałem w zwykłych trampkach i zacząłem rozglądać się za "tanimi dobrymi" butami do biegania znajomy polecił mi właśnie tego producenta.

Mimo 1500 km na liczniku Joma Fast od zewnętrznej strony stopy wygląda zadziwiająco dobrze

Obecnie nie pamiętam na jaki model się zdecydowałem, jednak nie zapłaciłem więcej niż 130 zł, co już wtedy było przynajmniej połową tego, co musiałbym wydać na najniższe modele obuwia innej marki. Po kilkunastu miesiącach treningów byłem zauroczony wytrzymałością podeszwy i amortyzacji. Siatka i materiał zaczynały się przecierać, jednak spód wyglądał niemal jak nowy, utrzymując swoje właściwości.

Potem przyszła pora na spróbowanie klasyki - dwie pary Asics (jedne z niższych modeli) towarzyszyły mi na treningach i zawodach, jednak później stwierdziłem, że warto rozróżnić dwa cele, które mają spełniać buty. Od tej pory na wyścigi zabieram wspomniane wyżej Mizuno, które jednak żal byłoby wykorzystywać na codzienne bieganie - są po prostu zbyt delikatne na orkę i te 200-300 km miesięcznie w różnych warunkach.

Od wewnętrznej części dużo gorzej - dzięki tej "wentylacji" miałem darmowy peeling pięt ;-)

Do tej ciężkiej pracy zatrudniałem kolejne modele Joma. Najpierw był Shark - ciężki, masywny i wolny but dla pronatorów ważących ponad 85 kg. Był to idealny wybór dla mnie (70-72 kg), gdyż mniejsza masa od zakładanej istotnie wydłużyła czas eksploatacji obuwia. "Sharki" zadeptałem ostatecznie po ok. 2000 km, co w odniesieniu do ceny poniżej 150 zł (za parę, nie za sztukę...) było rewelacyjnym wynikiem. 

Rok temu zakupiłem (także w atrakcyjnej cenie poniżej 200 zł) Joma Fast - firma zerwała z dość konserwatywnym doborem kolorów i po raz pierwszy miałem buty w rażącej pomarańczowej barwie z równie rzucającymi się w oczy dodatkami. Przebiegłem w nich treningi na łącznym dystansie ok. 1500 km i w zeszłym tygodniu na leśnej trasie poczułem w lewym bucie nieco więcej piasku niż zazwyczaj - okazało się, że wewnętrzny bok się poddał i materiał oderwał się od podeszwy na długości 5 cm.

Widziałem podeszwy w gorszym stanie, te jeszcze trzymały amortyzację

Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące biorąc pod uwagę pokonane w nich kilometry, zdziwił mnie jedynie element, który zakończył karierę Joma Fast - zazwyczaj były to zewnętrzne części buta, szczególnie w zgięciu stopy. Przejrzałem różne strony w poszukiwaniu przyczyn i tutaj ukazała się największa wada tej firmy: praktycznie nie istnieje ona w internecie. Oficjalna witryna opisuje różne modele tak zdawkowo, jak tylko się da (w stylu "buty do biegania"), jakby różniły się jedynie kolorami. Do tego jedyne miarodajne zasoby z innych portali są w języku hiszpańskim. Z pomocą translatora doszedłem do wniosku, że zakupione buty były dla biegaczy neutralnych, a nie (jak wskazywało moje wcześniejsze źródło) dla pronatorów.

Na dole nowy, pachnący świeżością, model, Joma Carrera 

Dzięki tej informacji przekonałem się, że wina leżała bardziej w złym doborze, nie słabej jakości produktu. W związku z tym zacząłem szukać nowego obuwia treningowego wśród oferty Joma. Wybór nie był wielki - do mojego typu biegacza pasuje aktualnie chyba tylko Joma Carrera (podobnie jak niegdyś Joma Shark - przeznaczone dla cięższych biegaczy, powyżej 85 kg).

Jako że w polskich sklepach opisywana marka nie posiada oficjalnego kanału dystrybucji, musiałem szukać wśród ofert na Allegro. Jeden sprzedawca posiadał je w cenie 199zł, więc nie zastanawiałem się długo. Już po dwóch dniach mogłem wcisnąć na nogi nowe nabytki i ruszyć "na spacer".

Musiałem uwiecznić czystą podeszwę :-) To se ne vrati!

Pierwsze wrażenie, tuż po uczuciu wielkiej wygody (chodzi się w nich niczym w domowych kapciach), można wyrazić pytaniem "Czy takie >>kopyto<< zda egzamin podczas biegania?" Buty o jeszcze bardziej żywym ubarwieniu wydają się bardzo masywne, szczególnie w części amortyzującej pięty, i niezdatne do sensownego treningu. Jako że na ten dzień zaplanowałem interwały, był to idealny sprawdzian na to, czy nie wybiję zębów starając się przyspieszyć.

Wszelkie moje obawy okazały się niesłuszne. Buty nie dość, że idealnie trzymają się stopy, fajnie się przetaczają, mają dobre przyspieszenie. Wystarczy powiedzieć, że zamiast truchtu wyszedł mi trening BC2, a same odcinki interwałów pokonywałem w tempie 5-10 s/km szybszym niż dotychczas, w Joma Fast. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że część tego efektu to zasługa skoku dodatkowych endorfin z powodu "nowego gadżetu", jednak na pewno nie można stwierdzić, że w tych butach nie da się biec szybko. Oczywiście nie są to startówki na 5-10 km (do tego mam Joma Marathon, które paradoksalnie nie nadają się zupełnie na królewski dystans), ale na treningach można z nich wycisnąć dużo.

Czyż nie jest to piękny widok?!?

Innym sprawdzianem było niedzielne wybieganie na dystansie powyżej 20 km, w zróżnicowanym terenie (leśny trakt, kamieniste drogi, lekkie podbiegi, asfalt) i dopiero wtedy ukazały się najważniejsze cechy Joma Carrera.

Przede wszystkim, nie ma dla nich złego podłoża. Mniejsze czy większe kamienie, piasek, w którym można się zakopać, leśne ścieżki - to wszystko jest idealnie neutralizowane przez ten swoisty "walec" na nogach. Udawało się utrzymywać sensowne tempo, jednak po ok. 15 km zaczęła uwydatniać się waga obuwia. Nie oszukujmy się, do lekkich nie należy, co dawało się odczuwać, szczególnie na podbiegach. Dynamika spadała, ale po rozpędzeniu udawało się utrzymywać dobrą prędkość. Poza tym przyczepność jest rewelacyjna - nagłe zmiany kierunku biegu to teraz czysta przyjemność.

Zauważalny inny profil podeszwy, jednak mimo to Carrera też jest "fast"

Muszę to uczciwie przyznać. Firma Joma na swoje 50-lecie stworzyła but uszyty idealnie na moje potrzeby treningowe. Należy nadmienić też konstrukcję przodu butów. Zauważyłem tendencję do zwężania tych partii przez producentów, aby nadać im bardziej dynamiczny kształt, co zupełnie nie pasuje do moich stóp. Muszę mieć obuwie dość szerokie, i tu Joma Carrera jest świetnie skonstruowana. Dodatkowo nie odczuwam dyskomfortu w okolicy kostek, gdzie zazwyczaj wycięcia są niewystarczające i boleśnie ocierające nogę. Wkładka jest odpowiednio elastyczna, aby uniknąć nieprzyjemnego "wyrabiania" przez pierwsze 100-200 km biegania.

Jeśli szukacie solidnego, taniego obuwia do treningów biegowych, powinniście rozejrzeć się za produktami opisywanej marki. Problemem może być dobranie odpowiedniego modelu, bo naprawdę ciężko znaleźć rzetelne opisy (mi z pomocą przyszła strona http://www.runnea.com/zapatillas-running/modelos/joma/). Wg mnie w kategorii cena / jakość Joma jest bezkonkurencyjna!

Wszystkiego najlepszego, oby tak dalej!


P.S. To nie jest w żaden sposób artykuł sponsorowany, jedynie odczucia związane z marką, która służy mi od kilku lat. Chciałem wskazać, że za solidne buty nie trzeba płacić 300 zł i więcej.

wtorek, 10 marca 2015

Zimy nie było, idzie wiosna, dwa z trzech sprawdzianów już za mną

Tegoroczny sezon biegowy na chwilę obecną zapowiada się tak, że to na jego pierwszą połowę przewidziałem większą intensywność i ambitniejsze cele. Głównym założeniem jest zadowalający wynik w Łódź Maraton, gdzie planuję ponownie urwać kilka minut z obecnej życiówki (3h30m). Jako że w zeszłym roku 12-tygodniowy plan treningowy okazał się skuteczny, tym razem też go uruchomiłem. Oczywiście konieczne były korekty w zakładanym tempie poszczególnych jednostek (OWB1, BC2, WT, BNP) - uśredniłem wyniki dla planów treningowych dla 3h30m i 3h00m. Obecnie jestem na półmetku realizacji tego cyklu a całość prezentuje się następująco:




Link do pliku znajduje się pod adresem: Plan treningowy - maraton 3:15

Co prawda, patrząc na plan przewidziany dla walczących o wynik 3:00, powinienem także zwiększyć ilość treningów (z 5 do 6 dni biegania w tygodniu), jednak stwierdziłem, że celuję w 3:20 - 3:25, więc nie ma co przesadzać i się przetrenowywać...

Rzeczywistość zweryfikowała uśrednione przeze mnie tempo i w efekcie BNP i WT wykonuję mimo wszystko jeszcze wolniej, niż by na to wskazywał Excel.

W planie tym mam swoiste kroki milowe, 3 sprawdziany postępu przygotowań. Pierwszy z nich miał miejsce 3 tygodnie temu, w Trzemesznie, gdzie braliśmy udział w XIII Zimowym Biegu Trzech Jezior. Był to mój pierwszy start od kilku miesięcy, więc głód rywalizacji był ogromny. Ustaliliśmy z Michałem, że będziemy celować w optymalny czas 1:10. 
  
 (Ruszamy do mojego pierwszego biegu w tym sezonie)

Wspólny bieg, jak zawsze, przebiegał lepiej niż samotna pogoń do mety, szczególnie że jesteśmy na bardzo podobnym poziomie przygotowania i główny start będzie w tym samym dniu (u mnie Łódź, u Michała - Cracovia Maraton). W moim przypadku założenia udało się zrealizować z aptekarską dokładnością, gdyż na mecie zameldowałem się dokładnie 1:10:00 po wyruszeniu w trasę. Od tej pory zyskałem miano "Pan Excel" ;-)

 Po sprawdzeniu wyniku...

... jest wyżerka!

Kolejnym miejscem, w którym mieliśmy zweryfikować swój poziom przygotowań do najważniejszego wiosennego startu był IV Zimowy Bieg Dębowy w Dąbrowie k. Mogilna. Spodziewaliśmy się tradycyjnego wyścigu pod wiatr (zarówno w pierwszym etapie jak i po nawrocie), jednak dopadło nas zdziwienie, gdy powiewy w drugiej połowie ustały lub, co dziwniejsze, sprzyjały biegnięciu, gdyż kierowały się w nasze plecy ;-) Nie mogliśmy nie wykorzystać tej szansy na atestowanej trasie, celowaliśmy w wynik 1h08m przy średnim tempie ok. 4:30 min/km. Okazało się, że jednak kilka dobrych sekund nam "uciekło", więc na ostatnim kilometrze rzuciłem się w pościg za "straconym" czasem. Sukces był pełen, bo nie tylko osiągnąłem zakładany wynik, ale ostatecznie ukończyłem bieg z czasem 1:07:41, co od tej pory jest moją dość niespodziewaną życiówką na dystansie 15km.

W pogoni za życiówką na 15km

Nadszedł teraz czas na 3 tygodnie kolejnych solidnych treningów, których zwieńczeniem będzie start w 10. Półmaratonie Warszawskim. Dodatkowym smaczkiem będzie walka o osobisty rekord na tym dystansie, czyli złamanie wyniku 1h35m. Może być ciężko, ale jak stawiać sobie cele, to ambitne!

Będzie to ostatni ze sprawdzianów przed maratonem w Łodzi. Potem, jako deser i nagroda za trudy planu treningowego, wyjazd na majówkę do Pragi, gdzie jednym z punktów programu będzie kolejne (już moje dwunaste) starcie z "królewskim dystansem". U naszych południowych sąsiadów na pewno nie będę walczył o super wynik. Już zeszłoroczne treningi w tym pięknym mieście upewniły mnie, że specyfika trasy nie pozwala na uzyskanie życiówki, więc pozostanie mi spokojny bieg i podziwianie zabytkowych, pięknych miejsc. 

piątek, 6 lutego 2015

Niezastąpione gadżety Leniwego Biegacza

Dziś chciałbym skupić się na krótkim opisie sprzętów, z którymi nie rozstaję się nigdy lub prawie nigdy podczas treningów. Chodzi mi o zegarek z pulsometrem oraz słuchawki z odtwarzaczem mp3. Nie są to może modele z najnowszych serii, jednak nie czuję potrzeby ich zmiany.


Do tej pory korzystałem z kilku pulsometrów. Rozpoczęło się od jednego z najprostszych modeli firmy Sigma, potem zainwestowałem w Suunto t3d - wyjątkowej urody zegarek, który jednak nie był wystarczająco funkcjonalny, jak na moje potrzeby, gdyż wskazywanie przebytego dystansu na podstawie krokomierza-klipsa wpinanego w sznurowadła mijało się z faktyczną odległością. O ile przy jednolitym tempie i płaskiej nawierzchni odpowiednie skalibrowanie było zadowalające, o tyle jednak przy podbiegach czy zróżnicowanej prędkości podczas treningu różnice były znaczne. Nawet dokupienie modułu GPS niewiele zmieniło - "łapanie" sygnału trwało tak długo, że w chłodniejsze dni można było nieźle zmarznąć, do tego odczyty pojawiały się na zegarku z pewnym opóźnieniem.


Po przejrzeniu kilku / kilkunastu testów z tego typu sprzętem zdecydowałem się na Garmin Forerunner 210. Zdaję sobie sprawę, że wielu biegaczy nie uznaje nic innego poza modelami 305 lub 310, jednak stwierdziłem, że na moje potrzeby tak duży komputer na rękę nie jest potrzebny i wolę pójść na pewne kompromisy. Zdecydowanie bardziej spodobał mi się pomysł ich skromniejszego wariantu, który jest dużo mniejszy, może pełnić funkcję zwykłego zegarka, a najważniejsze informacje podczas treningów i tak pokazuje.


Możemy przede wszystkim ustawić główną jednostkę prędkości / tempa: wynik bieżący, danego okrążenia lub całego treningu, z tym że nie jest możliwa zmiana podczas biegu - co oczywiście nie jest dla mnie jakimś wielkim ograniczeniem. Ekran podzielony jest na trzy części i przy standardowych ustawieniach pokazuje przebiegnięty dystans, czas treningu / czas okrążenia / puls / godzinę oraz w dolnej części tempo ustalone zgodnie z wcześniej wspomnianymi wariantami. Do tego takie rzeczy jak trening interwałowy, alerty osiągniętego pulsu, sygnał informujący o pokonanym kolejnym kilometrze (lub okrążeniu) - niestety tylko dźwiękowy, brakuje mi nieco opcji 
wibracji (podczas słuchania muzyki lub w głośnym otoczeniu może nam to umknąć).


W zegarku można się kąpać, więc i deszcz nie jest dla niego groźny. Treningi, po pobraniu na komputer odpowiedniej wtyczki, przerzucane są na konto Garmin oraz Endomondo automatycznie przy podłączeniu do ładowarki podpiętej przez port usb, lecz pliki z treningami są przechowywane w oddzielnych plikach, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby podczas wyjazdu mieć ze sobą np. tylko tablet - wówczas zegarek jest odczytywany jak zwykły pendrive i samodzielnie możemy skopiować wskazany bieg (lub inną aktywność).


Tak naprawdę nie mam się do czego przyczepić, dodatkowo na słowa uznania zasługuje support firmy Garmin. Niestety byłem zmuszony zgłosić reklamację - raz w przypadku paska z pulsometrem (wskazywał nierzeczywiste odczyty), raz samego zegarka. Za każdym razem fachowa obsługa wsparcia służyła szybkimi odpowiedziami ze wskazówkami, a gdy żadna z nich nie dawała poprawy działania, sprzęt, bez żadnych dodatkowych kosztów, wymieniono mi na fabrycznie nowy. Pełen profesjonalizm, jakiego brak wielu innym firmom, do tego brak odczucia traktowania klienta jak oszusta pragnącego coś wyłudzić... BRAWO!


- - - - - - - - - 

W przypadku wyboru sprzętu grającego, który miałby umilać treningi również przechodziłem przez różnego rodzaju gadżety - słuchawki przewodowe, bezprzewodowe, ze specjalnymi pałąkami... Żadne połączenie z telefonem nie dawało zadowalającego efektu, zawsze towarzyszył mi pewien dyskomfort - pałętający się kabel, wypadające z uszu słuchawki lub skaczący odtwarzacz w kieszeni lub na pasku. Dopiero użytkowanie Sony NWZ-W273 przyniosło to, czego oczekiwałem - nieskrępowane słuchanie muzyki w dobrej jakości, bez ciągłego pilnowania sprzętu.


Pamięć (4GB) mieści się w słuchawkach, które tak naprawdę są całym odtwarzaczem, ze wszystkimi niezbędnymi przyciskami i portem do ładowania / transferu. Całości dopełnia pałąk, dość sztywny, jednak nie krępujący w żaden sposób ruchów podczas biegania. Za pomocą doczepianej gumki można regulować docisk, jednak zrezygnowałem z niej, a i tak odtwarzacz nie stracił nic ze swojej stabilności. Bardziej istotny pod tym względem jest odpowiedni dobór dousznych nakładek na słuchawki - w zestawie mamy kilka kompletów, dla mnie najlepszy okazał się ten najmniejszy, w przypadku pozostałych co kilkaset metrów "Soniacz" po prostu wypadał z małżowin i musiałem go poprawiać.


Początkowo obawiałem się, jak brak wyświetlacza wpłynie na komfort odpowiedniego ustawiania muzyki, jednak pozytywnie się zaskoczyłem. Oczywiście należy liczyć się z uproszczeniem opcji (przewijanie albumów odbywa się w skokach o jedną pozycję, brak korektora dźwięku), mimo to oferowany przez producenta zestaw odtwarzania (kolejne piosenki, shuffle) jest w zupełności wystarczający a jakość dźwięku bardziej niż zadowalająca. Audiofile mogą kręcić nosami (lub uszami), ale nie oszukujmy się - podczas treningów krystaliczna, predefiniowana muzyka nie jest niezbędna.


Akumulator też cechuje się satysfakcjonującą wytrzymałością - można przez ok. 5 godzin słuchać dość głośno muzyki bez obawy, że zamilknie nam ona z braku mocy... Ładowanie i transfer danych odbywa się za pomocą dołączonego kabla z mini stacją dokującą. Z jednej strony szkoda, że nie skorzystano ze standardowego wejścia micro-usb, z drugiej jednak widocznie producent był do tego zmuszony z obawy o odpowiednią szczelność produktu podczas kontaktu z wodą.


Sterowanie na początku może wydawać się dość trudne, gdyż każda słuchawka posiada kilka przycisków, jednak są one ułożone tak intuicyjnie, że zapamiętanie ich umiejscowienia i funkcji zajmuje naprawdę mało czasu. Poza tym w rzeczywistości podczas standardowego korzystania używam 2-3 z nich.


Tak naprawdę na liście minusów wskazałbym jedynie brak radia - czasem jest ono przydatne. Poza tym reklamowanie odtwarzacza jako idealnego na basen należy traktować warunkowo. Jeśli przez przypadek podczas pływania słuchawki wypadną nam z uszu, sprzęt może ulec awarii, czego doświadczyłem podczas jednego z maratonów. Na ostatnich kilometrach, po polaniu się wodą odechciało mi się słuchać muzyki, więc przerwałem odtwarzanie i zawiesiłem sprzęt na szyi. Okazało się, że w takim ułożeniu uległ namoczeniu i w efekcie dźwięk w jednej ze słuchawek był dużo cichszy - niestety nawet po upływie pewnego czasu nie nastąpiła poprawa. Na szczęście serwis Sony również zaskoczył mnie odpowiednim podejściem do klienta i po diagnozie wskazującej na brak możliwości naprawy lub wymiany części, otrzymałem nową sztukę. Co prawda już nie w przepięknym, jasnoniebieskim wariancie, ale nawet do "nudnego" czarnego ostatecznie się przekonałem :-)


Niedawno zauważyłem, że Sony wydało ulepszony model, jednak lista zmian (większa pojemność, możliwość połączenia z telefonem i pilot w postaci "pierścionka" na palec) nie przekonała mnie do przesiadki i dość istotnej dopłaty.


Od czasu nabycia tych dwóch produktów skończyły się moje utyskiwania na niedogodne rozwiązania, a istniejące wady uważam za tak drobne, że nie rozglądam się za innymi rozwiązaniami.

piątek, 28 lutego 2014

Podsumowanie zimowego lenistwa

Już niemal zdążyłem zapomnieć, jak wyglądał tegoroczny śnieg i jak się na nim trenowało. Od kilkunastu dni atakuje nas niemalże wiosenna pogoda, więc można zacząć myśleć o nieco bardziej zróżnicowanych treningach niż beztroskie "mroźne" klepanie kilometrów. Ale po kolei...

Styczeń, po kilkutygodniowym rozbieganiu, upłynął głównie na spokojnym powrocie do treningów. Co drugi dzień wydeptanie standardowej osiedlowo-leśnej trasy (ok. 12km) w nieprzemęczającym tempie. W związku z kapryśną i zmienną pogodą udało mi się przetestować kilka zakupionych wcześniej akcesoriów. I tak:

  • kolce na buty - jednym słowem "REWELACJA". Wielokrotnie uratowały moje kończyny i inne delikatne części ciała przed bolesną nauką grawitacji w praktyce. Nie spodziewałem się, że aż tak będą pomocne i dodadzą wielkiej pewności w bieganiu po zmrożonej nawierzchni. Nawet testy na czystym, zabójczym lodzie udały się w 100%. Dla porównania starałem się przebiec kilkaset metrów bez nich - szkoda gadać... Jedynie trzeba było uważać po pierwszych roztopach, kiedy to kontakt z odsłoniętym betonem nie był przyjemny i potrafił nieco zetrzeć uzbrojenie buta ;-)
  • opaska biegowa - mam mieszane uczucia. W cieplejsze dni zdecydowanie za mało "oddychała", w chłodniejsze i tak konieczna była czapka (z daszkiem lub zimowa), inaczej nieosłonięta część głowy cierpiała ataki mrozu. Jeszcze nie znalazłem dla niej optymalnych warunków pogodowych, chyba jest po prostu za gruba.
  • bandamka - tak, jak się spodziewałem, totalne nieporozumienie. Jeśli nie macie głowy jak Shrek, odpuśćcie sobie stres związany z próbą skutecznego jej noszenia. Starałem się nawet wiązać dwa końce ze sobą, jednak traciło się przez to elastyczność materiału, a poza tym mróz atakował w takiej sytuacji tylną część szyi. Jedynym ratunkiem jest wszycie własnego rzepa, ale chyba lepiej kupić coś innego, co będzie bardziej dopasowane...
  • czołówka - w śnieżne dni wieczorami zupełnie zbędna, po odwilży niezastąpiona, uratowała mnie kilka razy przed wodnymi pułapkami na trasie :-)
  • plecak biegowy - kolejny trafiony zakup z Lidla - świetnie sprawdzał się zarówno podczas dłuższych wybiegań (izotonik, telefon, część ubrań na przebranie w trasie), jak i krótszych treningów ze zmienną nawierzchnią (biegowa smycz Dilberta, kolce); lekki, świetnie dopasowany do ciała, nie przeszkadza podczas biegu, przy odpowiednio mocnym zamocowaniu poprawia utrzymać prostą sylwetkę.
Jednym z ciekawszych odkryć pozasprzętowych na początku roku była nowa trasa z wykorzystaniem dwóch (czyli obecnie wszystkich) naszych mostów. Do tej pory, jeśli chciałem dostać się i pobiegać po "właściwym" Toruniu, zmuszony byłem pokonywać ten sam odcinek dwa razy. Od grudnia ubiegłego roku można już korzystać z nowej przeprawy przez Wisłę (częścią jej oficjalnego otwarcia był Półmaraton Św. Mikołajów), więc i atrakcyjność treningów znacznie wzrosła. Oto przykładowa trasa w wariancie 20km.


Teraz można zaplanować zdecydowanie ciekawsze dłuższe wybiegania, z dość wymagającymi fragmentami (w tym przypadku dwa podbiegi na 12. i 17. km) i o wiele ciekawszymi widokami niż do tej pory. Przez pierwszych kilka tygodni tego roku przetestowałem wersje od 15 do 25 km.

Nieco bardziej wymagający okazał się luty. Standardowe biegi w środku tygodnia przeplatałem interwałami (5km rozbiegania, 10 powtórzeń 30sek. szybkiego biegu / 20 sek. truchtu, 5 km schładzania), podbiegami (6km rozbiegania, 6-10 powtórzeń 150m szybkiego wbiegania / 250m płaskiego szczytu i zbiegania, 6km schładzania) i regularnymi dłuższymi (20-25km) wybieganiami w weekendy. Wszystko dzięki temu, że śniegu już nie ma i można skupić się jedynie na szybkości i jakości treningu, a nie na walce z przyczepnością. Skutek jest taki, że w końcu czuję powracającą moc i nieco bardziej optymistycznie patrzę na tegoroczne ambitne założenia. 

Marzec zaczynamy od mocnego uderzenia. Już w niedzielę wraz z kolegami-maratończykami wyruszamy na pierwszy w tym roku dłuższy trening (ok. 30km) - przy okazji będzie można stwierdzić, czy nie przespaliśmy zimy i czy podołamy trudom zbliżających się "królewskich" (ze względu na dystans i wchodzenie w skład Korony Maratonów Polskich) biegów w Dębnie i Krakowie.