Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dąbrowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dąbrowa. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 marca 2018

Trzy dystanse w poszukiwaniu radości biegania


Marzec zbliża się do końca i dopiero teraz zaczynam ogarniać sens tegorocznego biegania. Początek miesiąca był dla mnie bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Wiedziałem, że brak entuzjazmu i motywacji może wpłynąć na dyspozycję, co dobitnie pokazywały treningi (szczególnie szybkościowe), jednak tradycyjny start w Dąbrowie na początek sezonu był niczym wiadro lodowatej wody wylane na moją głowę.

Najważniejsze, by uśmiechać się nawet, gdy nie jest jak być powinno (fot. Jan Chmielewski)

 Zerwałem się do przodu, w tempie ok. 4:05 min/km, jakbym chciał coś sobie udowodnić. Udało mi się jako tako wytrzymać do nawrotu na półmetku, potem wszystko się posypało, ale nie mogło być inaczej. Po raz pierwszy na dystansie 15 km zmuszony byłem iść... Z czasem o 5 minut gorszym od życiówki dotarłem do mety, jednak nie miałem żadnej satysfakcji z ukończenia biegu. Tak fatalnie jeszcze nigdy nie zacząłem sezonu. Mogło odechcieć się wszystkiego, szczególnie, że nie był to jedynie "wypadek przy pracy" tylko kontynuacja fatalnej serii ciągnącej się od blisko roku.

Chłopaki na medal (fot. Jan Chmielewski)

Na szczęście nadszedł niespodziewany przełom. Okazało się, że koledzy w moim miejscu pracy szukali czwartej osoby, by wystartować w cyklu "Toruńskie Sztafety Wolności". Nie odpuścili nawet wtedy, gdy wspomniałem o mojej (nie)dyspozycji, więc nie miałem wyjścia, zgodziłem się. Dystans do pokonania, 5 km, wydawał się odpowiedni dla testu szybkości. Zdecydowałem się na start w pierwszej zmianie, najbardziej komfortowej psychicznie, kiedy to tłum biegaczy jest dość gęsty (trzeba wspomnieć, że równocześnie startowały zawody towarzyszące, indywidualne na 5 km i 10 km). Mimo uczucia, że pędzę "na kredyt", ponad swoje możliwości, nie miałem zamiaru odpuścić, utrzymując tempo nieznacznie powyżej 4:00 min/km.

Nie da się nas nie zauważyć :-)

Swój udział zakończyłem bardzo zadowolony, z rezultatem 20m16s. Po pewnym czasie okazało się, że nie tylko był to najlepszy wynik w drużynie, ale dodatkowo biegliśmy na tyle dobrze, że wygraliśmy w kategorii firm!!!

Jeśli Janek robi fotkę, to duża szansa, że będzie w locie :-) (fot. Jan Chmielewski)

Takiego bodźca potrzebowałem, by uspokoić nerwowe myśli i poukładać sobie całe tegoroczne bieganie. Jak widać, to co nie udawało się przez miesiące, wróciło na właściwe tory w ciągu 20 minut ;-)

Swoje zrobiłem...

Z tak oczyszczonym umysłem mogłem spokojnie ułożyć plan na pierwszy ważny start w tym sezonie, półmaraton w Gdyni. Zrezygnowałem z szarpania ostrego tempa na początku, wolałem wystartować asekuracyjnie, tempem 4:40 min/km. Planem minimum było utrzymanie go do końca, byle udało się dobiec bez przerw na "spacer". W przypadku dobrej dyspozycji miałem rozpocząć przyspieszanie w końcowej fazie wyścigu.

Tym razem nad morzem nie z powodu letniej aury...

Okazało się, że taka strategia była udana. Co prawda ostateczne tempo pierwszych kilometrów było i tak nieznacznie szybsze, jednak starałem się, by ani na chwilę nie wyjść poza strefę komfortu. Gdy koledzy pędzili po życiówki, ja skupiałem się na tym, by robić swoje. Skutek był taki, że siły pozwoliły na podkręcenie tempa i wyprzedzenie na ostatnich kilometrach ponad 100 osób.

Zrobiłem swoje. Przed startem wynik 1h40m brałbym w ciemno, dlatego z 1h34m byłem bardzo zadowolony. To z jednej strony aż, ale i tylko 5 minut gorzej od mojego najlepszego wyniku.

W końcu jest radość z biegania :-)

I to jest cel na najbliższe miesiące. Kończyć biegi spokojnie, z odpowiednim wyważeniem możliwości, nie oglądać się na innych i nie dążyć do tego, co było kilka lat temu. Jeśli wszystkie zawody będą dla mnie tak satysfakcjonujące jak Onico Gdynia Półmaraton, to niczego więcej mi nie trzeba. Nie samymi wynikami człowiek żyje, a skoro nie ma mocy w nogach, trzeba czerpać radość z czegoś innego :-)

 Póki co najważniejsze i najładniejsze tegoroczne trofeum

Przed nami kolejny przystanek; już za kilka dni 2. etap zdobywania Korony Półmaratonów Polskich, start w Warszawie.

wtorek, 24 stycznia 2017

Wypełnianie kalendarza 2017

Zauważyłem, że od kilku lat pierwszymi wydarzeniami wypełnianymi w styczniu na najbliższych 12 miesięcy, nie jest termin urlopu i innych dni wolnych, ale biegi, w których mam zamiar wystartować. Czyli najpierw trzeba zaplanować wysiłek, a dopiero później znaleźć czas na wypoczynek

W przypadku poprzednich sezonów, gdy startowałem zdecydowanie częściej (niezapomniane dla mnie hasło małżonki "nie biegaj w każdy weekend" podczas sesji fotograficznej), często terminy udało się pokryć się (Berlin, Praga, Trójmiasto) i wówczas w trakcie kilkudniowego wyjazdu przypadał też czas na wzięcie udziału w zawodach :-)

Mała rada sprzed kilku lat od małżonki (fot. Katarzyna Pawlak)

Aktualnie tak naprawdę mam już zaplanowane starty na pierwszą połowę roku. W drugiej na pewno wezmę udział w jesiennym maratonie (najprawdopodobniej "u siebie", w Toruniu) i zapewne kilku krótszych biegach (np. tradycyjnie już Gniewkowo, może Gniezno).

Wiosna będzie aktywna, ale pierwszy raz zaczynam sezon od zrealizowanych wcześniej wszystkich celów. Do pokonanego wcześniej maratonu poniżej 3h30m, w zeszłym roku doszły złamane kolejne bariery - 1h30m w półmaratonie oraz 40m w biegu na 10 km. W związku z tym ten sezon będzie (przynajmniej w założeniach) zupełnie na luzie, chociaż oczywiście jakieś cele sobie postawiłem - utrzymanie się w pobliżu życiówek będzie mile widziane :-)

A tak oto przedstawia się mój harmonogram na najbliższe miesiące:
- 04.03. - VI Zimowy Bieg Dębowy - od lat najlepszy sprawdzian możliwości na początku przygotowań do całego sezonu,
- 26.03. - 10. PKO Poznań Półmaraton - jedno z moich ulubionych miejsc do biegania, więc na jubileuszowym półmaratonie nie może mnie zabraknąć,
- 02.04. - VII Pabianicki Półmaraton - debiut w tej imprezie, słyszałem wiele pozytywnych opinii, trzeba je zweryfikować,
- 23.04. - DOZ Łódź Maraton z PZU - powrót w miejsce, w którym pierwszy raz przebiegłem maraton poniżej 3h30m,
- 30.04. - Run Toruń - kolejna odsłona bardzo popularnej imprezy ze świetnymi medalami,
- 13.05. - IV Bieg Rycerski - debiut w chwalonych przez biegaczy zawodach,
- 20.05. - VIII Kwidzyński Bieg Papiernika - jeden z najlepiej zorganizowanych biegów w Polsce, tradycyjnie za darmo.

Najważniejsze imprezy to oczywiście starty w Poznaniu i Łodzi. To właśnie pod maraton już za kilka dni rozpocznę kolejną rundę 12-tygodniowego treningu, który jak do tej pory sprawdzał się wyśmienicie. Ponownie, w porównaniu do oryginału, 5 dni biegowych w tygodniu zredukuję do 4 - ten manewr skutkował bardziej wypoczętymi nogami przy braku spadku możliwości (testowałem obydwa warianty) i wytrzymałości. 

Dodatkowym argumentem przemawiającym za "oszczędniejszym" bieganiem jest to, że tym razem nie stawiam przed sobą celu w postaci kolejnej życiówki.

Latem nie przewiduję wielkiej ilości startów, po prostu wysokie temperatury nigdy nie służyły w moim przypadku przyjemnemu bieganiu. Zdecydowanie bardziej preferuję dwucyfrowe mrozy od upałów.

niedziela, 13 marca 2016

Drugie oblicze "zimowej" piętnastki

W tym roku zimowe imprezy są takimi jedynie z nazwy. Było tak trzy tygodnie temu w Trzemesznie, ale i podczas ostatniego spotkania spragnionych zawodów biegaczy w Dąbrowie k. Mogilna. Temperatura wyraźnie powyżej zera, jedynie silny wiatr (w sumie tradycyjny na terenie "Wasyla") sugerował ubranie cieplejszych warstw odzieży.

Po lutowym fatalnym starcie i przegraniu walki z przeziębieniem, tym razem byłem nastawiony bojowo, ale bez zakładania rewolucyjnego postępu. Plan treningowy przygotowujący w pierwszym etapie do półmaratonu (Gdynia, Poznań) zmierza powoli do końca (a w moim przypadku do połowy, bo zaraz po nim wskakuję w tryb przygotowań do gdańskiego maratonu), więc forma w miarę ustabilizowana, ale liczę, że jej szczyt dopiero przede mną.


Dzień dobry, przyjechaliśmy z Torunia po nasze życiówki :-) (fot. Jan Chmielewski)

Na miejsce dotarliśmy z odpowiednim wyprzedzeniem, mogliśmy więc bez pośpiechu, spokojnie odebrać pakiety. Tu miła niespodzianka - koszulka techniczna, o której nie było mowy wcześniej. Tak, wiem, każdy z nas nie ma już co z nimi robić, bo wysypują się z szafek, jednak tym razem ucieszyłem się ze znajomej grafiki z biegnącymi żołędziami na koszulce ;-)

Start biegu nie wyszedł tak, jak to zaplanowaliśmy, bo już na starcie straciłem z pola widzenia Michała i mimo kilkukrotnego odwracania się nie zauważyłem go, więc nie mogłem się z nim zrównać, żeby biec razem, co zazwyczaj dawało pozytywne wyniki. Przez chwilę widziałem Piotra, który systematycznie się oddalał - nie zrobiłem zeszłorocznego błędu i nie starałem się do niego zbliżyć, bo groziłoby to zadyszką w połowie dystansu... Tak więc biegłem swoje - no może nie do końca, bo pierwszy kilometr zamknąłem wynikiem 4:06 zamiast zakładane wcześniej 4:25. Zrzuciłem to na karb "pociągnięcia przez tłum" i spodziewałem się, że za chwilę nadejdzie zwolnienie o kilkanaście sekund i wyrównanie tempa.

Nowe zdjęcie do kolekcji idiotycznego pozowania ;-) (fot. Jan Chmielewski)

Moje oczekiwania spełniły się połowicznie - wyrównanie faktycznie miało miejsce, jednak tempo nie chciało istotnie spać i utrzymało się na poziomie 4:15 na odcinkach płaskich oraz 4:20 na długich podbiegach, którymi wzbogacona jest trasa w Dąbrowie

Właśnie to pofałdowanie terenu i wszechobecny wiatr są idealnymi sprawdzianami dyspozycji biegacza. Tym razem nie czułem żadnego dyskomfortu z powodu tych niedogodności, biegło się wręcz idealnie. Po przekroczeniu nawrotu informującego o minięciu połowy dystansu, obawiałem się o to, czy podołam prędkości, którą narzuciły mi nogi. Poczułem jednak uspokajający automatyzm ruchów. We znaki dał się, jak chyba każdemu, nomen omen, 13-ty kilometr, z wiatrem prosto w pysk i niekończącym się podbiegiem okraszonym kilkoma zakrętami.

Dopiero po jego pokonaniu dotarło do mnie, że praktycznie nic nie jest w stanie wyrwać mi nowej życiówki na tym dystansie!!! Zapowiadała się istotna poprawa dotychczasowego osobistego rekordu wynoszącego 1h07m41s, który osiągnąłem równo rok temu, na tej samej trasie. Ostatnie 200-300 metrów przebiegłem w asyście Piotra - zmotywował mnie do ostatecznego wysiłku i pomógł w wyprzedzeniu jeszcze kilku osób na finiszu. Za metą sprawdziłem wynik i zdumiałem się widząc poprawę o ponad 3 minuty - 1h04m24s!!!

Chyba zasłużyłem na wyżerkę?

To się nazywa solidna rekompensata po nieudanym starcie kilka tygodni temu - przy okazji da mi to zapewne większy komfort psychiczny podczas najbliższych półmaratonów i świadomość solidnie wykonanej pracy podczas realizowania planu treningowego...

czwartek, 18 lutego 2016

Lutowy falstart biegowy

Taki początek sezonu biegowego na długo pozostanie w mojej głowie. I daje do myślenia...

W miniony weekend odbyły się zawody, które dla wielu biegaczy są początkiem całorocznych zmagań na trasach biegowych. Mowa oczywiście o Zimowym Biegu Trzech Jezior w Trzemesznie - Gołąbkach. Tym razem była to już XIV edycja, a dla mnie drugi występ w tym miejscu. 

Rok temu był to świetny sprawdzian postępu budowania formy przed późniejszymi biegami z postawionymi sobie "życiówkami" do pobicia. Teraz wszystko poszło nie tak, jak powinno. Od kilku dni walczyłem z przeziębieniem, które skutecznie wykluczyło mnie z kilku treningów. Wydawało mi się, że odpoczynek od biegania sprawi, że mimo wszystko zregeneruję siły i dam radę wytrzymać tempo w okolicach 4:30 min/km, co było naszym wspólnym założeniem z Michałem.

Pierwsze kilometry nie zapowiadały katastrofy...

Do 5-6 km byłem w stanie dotrzymywać mu kroku, mimo że nie czułem się optymalnie. Potem coś pękło i odcięło mnie od świata. Zabrakło nawet siły na krzyknięcie "leć swoje, ja nie dam rady...", po prostu momentalnie poczułem, jakby moje nogi były z waty. Zacząłem istotnie zwalniać, dawałem się wyprzedzać kolejnym osobom, naiwnie licząc, że to chwilowa "zadyszka" i zaraz się odbuduję. 

Nic bardziej mylnego. Po pewnym czasie nie byłem w stanie przebiec równym, wolnym tempem nawet 400-500 metrów. Po każdym takim odcinku następował minutowy marsz. Jeszcze nigdy nie byłem tak bliski zrezygnowania z udziału w zawodach. Ostatkami rozsądku motywowałem się do ruszania, żeby utrzymać temperaturę ciała i nie nabawić się zapalenia płuc.

Tak wygląda facet po przejściach... ;-)

Do tego zupełnie zapomniałem o specyfice trasy w Trzemesznie i zaufałem organizatorom zapewniającym, że 90% prowadzi przez leśne trakty. Po tej informacji zabrałem terenowe buty Asics Lahar, czego zacząłem żałować już w połowie dystansu. Co prawda trasa prowadzi przez las, jednak w większości i tak jest tam wylany asfalt, co boleśnie odczuły moje stopy.

Ostatecznie udało mi się dotruchtać do mety z czasem 1h13m, po czym szybko udałem się do samochodu - przebrać się, wrócić do domu, zapomnieć - takie były moje założenia na najbliższą przyszłość ;-)

Drogie dzieci, oby Wasz wykres z zawodów nigdy tak nie wyglądał...

W niedzielę nie było zaplanowanego biegania, więc miałem chwilę czasu na wykurowanie się i wraz z poniedziałkiem rozpocząłem kolejny tydzień planu treningowego. Nie byłem jeszcze w pełni sił, przebiegłem założone ok. 15km z BC2 w czasie zbliżonym do sobotnich zawodów, jednak samopoczucie i dyspozycja były dużo lepsze. Do wtorku podchodziłem z pewnymi obawami, bo nie wiedziałem, czy dam sobie radę z ZB, jednak na szczęście udało mi się utrzymywać tempo 3:50 min/km na 2-minutowych odcinkach.

Przede mną kilka tygodni na powrót do formy, po czym kolejny sprawdzian, też na dystansie 15km, tym razem podczas biegu w Dąbrowie. A potem już ostatnia prosta przed PZU Gdynia Półmaraton!

wtorek, 10 marca 2015

Zimy nie było, idzie wiosna, dwa z trzech sprawdzianów już za mną

Tegoroczny sezon biegowy na chwilę obecną zapowiada się tak, że to na jego pierwszą połowę przewidziałem większą intensywność i ambitniejsze cele. Głównym założeniem jest zadowalający wynik w Łódź Maraton, gdzie planuję ponownie urwać kilka minut z obecnej życiówki (3h30m). Jako że w zeszłym roku 12-tygodniowy plan treningowy okazał się skuteczny, tym razem też go uruchomiłem. Oczywiście konieczne były korekty w zakładanym tempie poszczególnych jednostek (OWB1, BC2, WT, BNP) - uśredniłem wyniki dla planów treningowych dla 3h30m i 3h00m. Obecnie jestem na półmetku realizacji tego cyklu a całość prezentuje się następująco:




Link do pliku znajduje się pod adresem: Plan treningowy - maraton 3:15

Co prawda, patrząc na plan przewidziany dla walczących o wynik 3:00, powinienem także zwiększyć ilość treningów (z 5 do 6 dni biegania w tygodniu), jednak stwierdziłem, że celuję w 3:20 - 3:25, więc nie ma co przesadzać i się przetrenowywać...

Rzeczywistość zweryfikowała uśrednione przeze mnie tempo i w efekcie BNP i WT wykonuję mimo wszystko jeszcze wolniej, niż by na to wskazywał Excel.

W planie tym mam swoiste kroki milowe, 3 sprawdziany postępu przygotowań. Pierwszy z nich miał miejsce 3 tygodnie temu, w Trzemesznie, gdzie braliśmy udział w XIII Zimowym Biegu Trzech Jezior. Był to mój pierwszy start od kilku miesięcy, więc głód rywalizacji był ogromny. Ustaliliśmy z Michałem, że będziemy celować w optymalny czas 1:10. 
  
 (Ruszamy do mojego pierwszego biegu w tym sezonie)

Wspólny bieg, jak zawsze, przebiegał lepiej niż samotna pogoń do mety, szczególnie że jesteśmy na bardzo podobnym poziomie przygotowania i główny start będzie w tym samym dniu (u mnie Łódź, u Michała - Cracovia Maraton). W moim przypadku założenia udało się zrealizować z aptekarską dokładnością, gdyż na mecie zameldowałem się dokładnie 1:10:00 po wyruszeniu w trasę. Od tej pory zyskałem miano "Pan Excel" ;-)

 Po sprawdzeniu wyniku...

... jest wyżerka!

Kolejnym miejscem, w którym mieliśmy zweryfikować swój poziom przygotowań do najważniejszego wiosennego startu był IV Zimowy Bieg Dębowy w Dąbrowie k. Mogilna. Spodziewaliśmy się tradycyjnego wyścigu pod wiatr (zarówno w pierwszym etapie jak i po nawrocie), jednak dopadło nas zdziwienie, gdy powiewy w drugiej połowie ustały lub, co dziwniejsze, sprzyjały biegnięciu, gdyż kierowały się w nasze plecy ;-) Nie mogliśmy nie wykorzystać tej szansy na atestowanej trasie, celowaliśmy w wynik 1h08m przy średnim tempie ok. 4:30 min/km. Okazało się, że jednak kilka dobrych sekund nam "uciekło", więc na ostatnim kilometrze rzuciłem się w pościg za "straconym" czasem. Sukces był pełen, bo nie tylko osiągnąłem zakładany wynik, ale ostatecznie ukończyłem bieg z czasem 1:07:41, co od tej pory jest moją dość niespodziewaną życiówką na dystansie 15km.

W pogoni za życiówką na 15km

Nadszedł teraz czas na 3 tygodnie kolejnych solidnych treningów, których zwieńczeniem będzie start w 10. Półmaratonie Warszawskim. Dodatkowym smaczkiem będzie walka o osobisty rekord na tym dystansie, czyli złamanie wyniku 1h35m. Może być ciężko, ale jak stawiać sobie cele, to ambitne!

Będzie to ostatni ze sprawdzianów przed maratonem w Łodzi. Potem, jako deser i nagroda za trudy planu treningowego, wyjazd na majówkę do Pragi, gdzie jednym z punktów programu będzie kolejne (już moje dwunaste) starcie z "królewskim dystansem". U naszych południowych sąsiadów na pewno nie będę walczył o super wynik. Już zeszłoroczne treningi w tym pięknym mieście upewniły mnie, że specyfika trasy nie pozwala na uzyskanie życiówki, więc pozostanie mi spokojny bieg i podziwianie zabytkowych, pięknych miejsc.