Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GP województwa kujawsko-pomorskiego. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GP województwa kujawsko-pomorskiego. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 listopada 2015

Życiówka do kompletu

Jeszcze nie tak dawno twierdziłem, że ten sezon jest dla mnie wyjątkowy, gdyż udało mi się poprawić życiówki niemal na wszystkich dystansach... Od początku listopada mogę wykreślić z tego zdania słowo "niemal" :-)

Do Gniewkowa wybraliśmy się na tradycyjnie szybki bieg na dystansie 10km. Dodatkowym smaczkiem jest silna obsada, gdyż zawody te są jednocześnie zwieńczeniem całorocznego cyklu "Grand Prix Województwa Kujawsko-Pomorskiego", i każdy zawodnik ma obowiązek  w nich wystartować. Dlatego też wiadomo, że tego dnia są świetne warunki do ścigania z samym sobą i innymi.

Rozgrzewka w Gniewkowie (fot. Grand Prix Województwa Kujawsko-Pomorskiego)

Będąc naładowany pozytywnymi emocjami po niedawnym świetnym wyniku w maratonie, miałem cichą nadzieję na wykorzystanie resztki wypracowanej formy i atak na dobry rezultat na dystansie "dyszki". Dotychczasowa życiówka (42m02s) była już dość zardzewiała (pochodzi z 2012 roku), więc była to odpowiednia pora na przetestowanie swojej dyspozycji. Czułem, że nogi mogą mi sprawić miłą niespodziankę, liczyłem na czas w okolicach 41 minut i, jak się później okazało, nie zawiodłem się.

Bieg po nową życiówkę, ostatnie kilkaset metrów (fot. Jan Chmielewski)

Ruszyłem dość dynamicznie, utrzymując równe tempo w okolicach 4 min/km. Półmetek pokonałem w czasie 19m56s, co dało mi wystarczający zapas i zagwarantowało większy luz. Co prawda druga połowa dystansu była nieco wolniejsza, jednak mając odpowiednią rezerwę sekund czułem, że wymarzona życiówka raczej nie jest zagrożona. I znowu okazało się, że podchodziłem zbyt ostrożnie do możliwego do osiągnięcia wyniku, bo na metę wpadłem z czasem 40m07s!!!. I nie, nie mogłem już bardziej przyspieszyć, żeby zdjąć z rezultatu jeszcze 8 sekund ;-) Zazwyczaj jest u mnie tak, że na ostatnich kilkuset metrach znajduję schowane przez organizm resztki sił, i tak też było tym razem, więc mogę stwierdzić, że bez tego osiągnięcie byłoby o kilka sekund "słabsze".

Ostry finisz i walka o cenne sekundy (fot. Grand Prix Województwa Kujawsko-Pomorskiego)

Na mecie poczułem kompletne spełnienie. Do Gniewkowa jechałem z nastawieniem "jeśli nie teraz, to kiedy?", i udało się. Sezon biegowy 2015 mogłem w tej sytuacji uznać za fenomenalny, z kompletem życiówek od 5km do maratonu :-)

I po tym silnym akcencie moc ostatecznie mnie opuściła. Kilka dni później wziąłem udział w XIX Biegu Niepodległości w podtoruńskiej Pigży (gmina Łubianka). Tym razem organizatorzy odwrócili trasę, więc słynny wąwóz był do pokonania już na pierwszych kilometrach wyścigu. W związku z dużą liczbą uczestników (ok. 800 na dość wąskich odcinkach) jako główny cel postawiłem sobie dobiegnięcie do tej przeszkody przed główną grupą zawodników. Udało mi się to zrealizować, jednak było to zbyt duże poświęcenie dla mojego organizmu.

Toruńskie "orły" (fot. Jan Chmielewski)

Ponowne utrzymywanie tempa w okolicach 4 min/km było tym razem zbytnim forsowaniem, przez co siły opadły mnie w połowie dystansu. Mało tego, nogi tak bardzo się usztywniły, że nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu i zmuszony byłem kilka razy zwolnić do marszu. Opuściła mnie wszelka ochota na ściganie, udało mi się jedynie wykrzesać resztkę sił na finisz. Celem na ostatnie 400 metrów (po minięciu znaku sygnalizującego przebiegnięcie 11km) było szarpanie tempa tak bardzo, żeby zmieścić się w czasie poniżej 50 minut...

Resztkami sił dotarłem do mety z wynikiem 49m46s. Zrezygnowany udałem się do domu, gdzie naszła mnie chwila refleksji. Przekalkulowałem osiągnięty czas i okazało się, że średnie tempo było zbliżone do moich biegów wiosenno-letnich (Kowalewo, Kwidzyn, Włocławek), czyli w przeliczeniu na dystans 10km, byłbym w stanie dobiec z rezultatem ok. 43 minut. 3 dni po wyszarpanej życiówce i dość wyczerpujących jesiennych startach to nie jest jednak taki zły wynik ;-)

Mimo wszystko uśmiechnięty - w końcu to jest "mój" sezon! (fot. Jan Chmielewski)

Teraz kilka dni odpoczynku od biegania a potem aktywne wyczekiwanie na ostatni akcent tego sezonu biegowego - Półmaraton Św. Mikołajów.

niedziela, 17 listopada 2013

Dyszka w Gniewkowie, czyli ostatni akcent Grand Prix województwa kujawsko-pomorskiego

Jeden z ostatnich startów w tym sezonie stał się faktem. Wraz ze znajomymi spotkaliśmy się w podtoruńskim Gniewkowie, żeby biegiem na 10km zakończyć cykl Grand Prix województwa kujawsko-pomorskiego. Oczywiście humory dopisywały, wszak liczy się przede wszystkim dobra zabawa...

Jak nie będzie, będzie dobrze! (fot. Jan Chmielewski)

Nie obyło się bez małej nerwówki. Jako że część z nas musiała w ostatniej chwili wykonać kilka czynności spożywczo-sanitarnych, dodatkowo z powodu naszej wrodzonej uprzejmości, przepuściliśmy inne osoby w kolejce do autokarów, które miały nas przewieźć na linię startu oddaloną o kilka (kilkanaście?) kilometrów od biura zawodów. W efekcie trochę zmarzliśmy czekając na nieco spóźniony powrót zbiorowego transportu i mieliśmy całe 3 minuty na rozciąganie się przed biegiem. Na szczęście nie było to dla mnie tak nieprzyjemne w skutkach jak brak odpowiedniego rozgrzania przed wiosennym Półmaratonem Poznańskim, nic w nogach się nie naciągnęło, nie strzeliło ani nie bolało ;-)

Wcale się nie denerwujemy, że autokar na nas nie poczekał (fot. Jan Chmielewski)

Trasa okazała się bardzo szybka, asfaltowa, z bardzo dużą ilością prostych. Biegło się od początku bardzo dobrze, szczególnie dzięki towarzystwu Pauliny (ustaliliśmy, że ruszymy razem, mając zbliżone możliwości - zawsze można w chwili kryzysu pomagać sobie wzajemnie "wyciągając" tempo) i Niki, której oddech niemal czułem na plecach, co nie pozwalało mi zwalniać. 

Trasa jak marzenie - na życiówkę (no może poza końcówką)

Niespodzianką było ostatnie kilkaset metrów, po wbiegnięciu na rynek w Gniewkowie. Czekały na nas krótkie odcinki z nagłymi i ostrymi zakrętami, wszystko na "kocich łbach", po porannej mżawce, między stojącymi samochodami. Wybijało to skutecznie z rytmu i zmuszało do skupienia do samego końca. Można by to na pewno rozwiązać ciekawiej, aż kusiło, żeby zakończyć trasę długą i szybką prostą, która uatrakcyjniłaby finisz. Oczywiście brakujące metry na pewno dałoby się nadrobić w innym miejscu, chociażby odpowiednio cofając start. Ale to tylko takie marudzenie lenia ;-)



finisz w Gniewkowie (fot. Jan Chmielewski)

Szatnia, prysznic (ciepła woda, która często jest towarem deficytowym na zawodach!), grochówka i chwila oddechu na sali podczas dekoracji zwycięzców biegu i całego Grand Prix. Przy tej okazji podsumowałem w myśli moje wyniki w tym cyklu, które chyba odpowiednio obrazują cały sezon biegowy:
  • pierwszy bieg w Żninie odpuszczony z powodu udziału w Orlen Warsaw Marathon (jak się okazało, przebiegłem go z kontuzją mięśnia dwugłowego),
  • Run Toruń jako ostatni start w okresie wiosennym - czułem już wtedy dyskomfort w lewej nodze, która wyraźnie "nie ciągnęła",
  • odpuszczone z powodu ww. kontuzji kolejnych biegów, wśród których znajdowały się bardzo szybkie, na których straciłem najwięcej w ogólnym rozrachunku (nieodżałowany półmaraton Kruszwica-Inowrocław, na którym wykręciłem życiówkę rok temu),
  • mozolne odbudowywanie formy i walka na każdym kilometrze wymagającego półmaratonu w Unisławiu,
  • niespodziewanie szybkie starty w drugiej połowie sezonu (Lubiewo - dzięki, Michał!; niby-treningowo Tuchola; Łubianka); poza cyklem GP - życiówka na dystansie maratonu,
  • miły akcent w postaci ostatniego biegu w Gniewkowie (okazało się, że zabrakło mi ok. 10 sekund do życiówki, mimo że nie uważałem się za odpowiednio przygotowanego)

Dodatkowo miałem w ten weekend na trasie "balast" w postaci 3kg, o które w ostatnim tygodniu zaczęło mnie być "więcej" - w tym miejscu gorące podziękowania dla małżonki i jej talentu cukierniczo-gastronomicznego; niestety nie jest w pełni zrozumieć, że nie każdy ma taką przemianę materii jak ona, a ja jestem jedynie człowiekiem i nie potrafię czasem się oprzeć zapachom dobiegającym z kuchni ;-)

Staraliśmy się podchodzić z przymrużeniem oka do tegorocznej rywalizacji, wystawiając drużynę o dumnej nazwie "Żarłoki". Ostatecznie zajęliśmy ostatnie miejsce, ale chyba udało się nam postraszyć "oficjalną" drużynę BbL Toruń (my startowaliśmy jako tzw. "rezerwy"). Satysfakcja z nazwy zespołu usłyszanej podczas wywoływania na podium naszego śmigającego Bartka - bezcenna!

Żarłoki po grochówce (fot. Andrzej "Czasowiec" Janczarski)

Oficjalnych wyników Grand Prix nie widziałem, ale nie one są istotne - ważne, że świetnie się bawiliśmy. Dzięki dla reszty Żarłoków - Uli, Niki, Asi, Bartka, Michała, Pawła, ponadto dla Pauliny i Michała, którym zawdzięczam "zaoszczędzone" minuty na trasach, oraz dla Andrzeja, Janka i Grzesia, którzy uwieczniali krople potu przelewane w biegach :-) Anetka też ma swoje zasługi ;-)

Miła pamiątka w postaci numeru startowego z nazwiskiem

Oczywiście nie ma co się zatrzymywać na długo, za trzy tygodnie Półmaraton Św. Mikołajów a potem ostre trenowanie i przygotowywanie do kolejnego sezonu. Będzie on wyjątkowy, pełen wyzwań, a o najważniejszym z nich napiszę niedługo :-)

Tak na marginesie, dzień przed biegiem w Gniewkowie miał miejsce kolejny wyścig w ramach toruńskiego Grand Prix Stawek - czołówka znowu "odpuściła", co udało mi się wykorzystać i uplasować na 5. miejscu (mimo dość słabego czasu, braku mocy w nogach i śniadania podchodzącego z żołądka do przełyku) - jeszcze trochę i zacznę gwiazdorzyć ;-)