czwartek, 30 czerwca 2016

Studzenie zapału biegowego upałem

Czerwcowe występy w zawodach skutecznie wybiły mi ambitne cele w okresie letnim. Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem biegania podczas upalnych dni, jednak tegoroczne imprezy, w których brałem udział, były w pewien sposób ekstremalne, aż z tęsknotą wspominałem zimowe truchtanie w podwójnych skarpetach przy minus 15 stopniach.

Jeszcze tylko kilometr i do domu!!!

Pierwszym sprawdzianem możliwości podczas pełnego słońca była 17. Dycha Kowalewska. Iście plażowa pogoda mocno kontrastowała z tym, co prezentowała przez kilka wcześniejszych dni.

Podstawa to dobra mina do złej gry... (fot. Jan Chmielewski)

Po starcie zmuszony byłem szybko zmodyfikować swój cel, którym jeszcze tydzień wcześniej był atak na 40 minut. Po kilku km okazało się, że nic nie idzie tak, jak powinno, 3 km od mety zatrzymałem się i miałem dość - tak, podczas biegu na 10 km!!! Udało mi się zmuszać do spokojnego dreptania przez kilkaset metrów, po których ponownie dopadała mnie niemoc, i tak do końca. Sił wystarczyło jedynie na w miarę honorowe pokonanie ostatniego odcinka, z bieżnią kowalewskiego stadionu włącznie.

Z wyniku 44m15s nie mogę być w żaden sposób zadowolony, jednak najważniejsze, że dotarłem w całości i bez robienia sobie krzywdy, a trzeba przyznać, że służby ratownicze miały tego dnia sporo pracy.

Słoneczko świeci, cieszą się dzieci (fot. Jan Chmielewski)

Jakby było mi mało takich przygód, zapisałem się na bieg w Unisławiu, który co roku odbywa się w pierwszy weekend wakacji. Półmaraton (oraz towarzysząca mu Dziesiątka) charakteryzuje się tym, że ZAWSZE jest tam gorąco, duszno i CZĘSTO w powietrzu wisi burza, która zbawienny deszcz zsyła dopiero jakiś czas po zakończeniu imprezy.

Tym razem (wielkie dzięki, Michał, za namówienie!) wziąłem udział w biegu na krótszym dystansie (to był mój swoisty debiut, do tej pory zawsze wybierałem trasę półmaratońską), i do dziś niesamowicie się z tego powodu cieszę.

Zrelaksowani, nie wiedzą, co ich czeka... (fot. Jan Chmielewski)

Już od rana było wiadomo, że tradycji stanie się zadość i chmury na niebie będą towarem deficytowym. Tak więc cel mieliśmy jasny - przetrwać, nie walczyć o czas. Prawie to się udało, ale niepotrzebnie trzymałem się na pierwszych kilometrach blisko Piotra, który był nieco bardziej ambitny. Od połowy dystansu rozglądałem się, czy czasem nie widać gdzieś za mną Asi z Michałem, żeby mieć pretekst do zwolnienia i dobiegnięcia do mety razem z nimi. I stało się tak na 7. km - przyłączyłem się do ich wesołej, małej grupki, i w ten sposób pokonaliśmy pozostałą część biegu, myśląc (nomen omen) ciepło o tych, przed którymi zostało jeszcze kilkanaście km trasy półmaratonu.

Piotr, znowu dałem się porwać za Tobą... (fot. Zdzisław Wiśniewski)

Rezultat byłby w normalnych warunkach dość abstrakcyjny. Uwaga, uwaga: 47m02s!!! Takiego wyniku nie pamiętam w historii swoich startów, ale jeszcze ciekawsze jest to, że w gronie blisko dwustu biegaczy zająłem 37. miejsce. To wystarczy za wszelkie komentarze na temat panujących tego dnia warunków...

I tak sobie dotrwaliśmy do mety - ważne, że uśmiechnięci... (fot. Jan Chmielewski)

Te dwa starty ostudziły moje plany co do letnich, mocnych treningów i stwierdziłem, że lipiec będzie miesiącem "bezmyślnego" zaliczania kilometrów w tempie OWB1, bez jakichkolwiek mocniejszych akcentów. Niech nastąpi swego rodzaju drobny reset przed sierpniem, w którym będzie trzeba zmierzyć się z początkiem przygotowań do jesiennych maratonów.

Najlepsza nagroda po biegu... (fot. Zdzisław Wiśniewski)

wtorek, 14 czerwca 2016

Mój ulubiony producent butów biegowych

Nie Asics, nie Adidas czy inna Puma okazuje się "moją" marką butów biegowych, przynajmniej jeśli chodzi o zastosowanie treningowe. W przypadku startów na dystansach powyżej 15km od kilku lat jestem wierny Mizuno Wave Inspire ("dziewiątka" dopiero rok temu przeszła w stan uśpienia, by ustąpić miejsca "dziesiątce"), jednak do całorocznego "klepania" kilometrów niemal od początku mojej przygody z bieganiem jest firmy Joma.

Po pierwszym etapie, gdy biegałem w zwykłych trampkach i zacząłem rozglądać się za "tanimi dobrymi" butami do biegania znajomy polecił mi właśnie tego producenta.

Mimo 1500 km na liczniku Joma Fast od zewnętrznej strony stopy wygląda zadziwiająco dobrze

Obecnie nie pamiętam na jaki model się zdecydowałem, jednak nie zapłaciłem więcej niż 130 zł, co już wtedy było przynajmniej połową tego, co musiałbym wydać na najniższe modele obuwia innej marki. Po kilkunastu miesiącach treningów byłem zauroczony wytrzymałością podeszwy i amortyzacji. Siatka i materiał zaczynały się przecierać, jednak spód wyglądał niemal jak nowy, utrzymując swoje właściwości.

Potem przyszła pora na spróbowanie klasyki - dwie pary Asics (jedne z niższych modeli) towarzyszyły mi na treningach i zawodach, jednak później stwierdziłem, że warto rozróżnić dwa cele, które mają spełniać buty. Od tej pory na wyścigi zabieram wspomniane wyżej Mizuno, które jednak żal byłoby wykorzystywać na codzienne bieganie - są po prostu zbyt delikatne na orkę i te 200-300 km miesięcznie w różnych warunkach.

Od wewnętrznej części dużo gorzej - dzięki tej "wentylacji" miałem darmowy peeling pięt ;-)

Do tej ciężkiej pracy zatrudniałem kolejne modele Joma. Najpierw był Shark - ciężki, masywny i wolny but dla pronatorów ważących ponad 85 kg. Był to idealny wybór dla mnie (70-72 kg), gdyż mniejsza masa od zakładanej istotnie wydłużyła czas eksploatacji obuwia. "Sharki" zadeptałem ostatecznie po ok. 2000 km, co w odniesieniu do ceny poniżej 150 zł (za parę, nie za sztukę...) było rewelacyjnym wynikiem. 

Rok temu zakupiłem (także w atrakcyjnej cenie poniżej 200 zł) Joma Fast - firma zerwała z dość konserwatywnym doborem kolorów i po raz pierwszy miałem buty w rażącej pomarańczowej barwie z równie rzucającymi się w oczy dodatkami. Przebiegłem w nich treningi na łącznym dystansie ok. 1500 km i w zeszłym tygodniu na leśnej trasie poczułem w lewym bucie nieco więcej piasku niż zazwyczaj - okazało się, że wewnętrzny bok się poddał i materiał oderwał się od podeszwy na długości 5 cm.

Widziałem podeszwy w gorszym stanie, te jeszcze trzymały amortyzację

Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące biorąc pod uwagę pokonane w nich kilometry, zdziwił mnie jedynie element, który zakończył karierę Joma Fast - zazwyczaj były to zewnętrzne części buta, szczególnie w zgięciu stopy. Przejrzałem różne strony w poszukiwaniu przyczyn i tutaj ukazała się największa wada tej firmy: praktycznie nie istnieje ona w internecie. Oficjalna witryna opisuje różne modele tak zdawkowo, jak tylko się da (w stylu "buty do biegania"), jakby różniły się jedynie kolorami. Do tego jedyne miarodajne zasoby z innych portali są w języku hiszpańskim. Z pomocą translatora doszedłem do wniosku, że zakupione buty były dla biegaczy neutralnych, a nie (jak wskazywało moje wcześniejsze źródło) dla pronatorów.

Na dole nowy, pachnący świeżością, model, Joma Carrera 

Dzięki tej informacji przekonałem się, że wina leżała bardziej w złym doborze, nie słabej jakości produktu. W związku z tym zacząłem szukać nowego obuwia treningowego wśród oferty Joma. Wybór nie był wielki - do mojego typu biegacza pasuje aktualnie chyba tylko Joma Carrera (podobnie jak niegdyś Joma Shark - przeznaczone dla cięższych biegaczy, powyżej 85 kg).

Jako że w polskich sklepach opisywana marka nie posiada oficjalnego kanału dystrybucji, musiałem szukać wśród ofert na Allegro. Jeden sprzedawca posiadał je w cenie 199zł, więc nie zastanawiałem się długo. Już po dwóch dniach mogłem wcisnąć na nogi nowe nabytki i ruszyć "na spacer".

Musiałem uwiecznić czystą podeszwę :-) To se ne vrati!

Pierwsze wrażenie, tuż po uczuciu wielkiej wygody (chodzi się w nich niczym w domowych kapciach), można wyrazić pytaniem "Czy takie >>kopyto<< zda egzamin podczas biegania?" Buty o jeszcze bardziej żywym ubarwieniu wydają się bardzo masywne, szczególnie w części amortyzującej pięty, i niezdatne do sensownego treningu. Jako że na ten dzień zaplanowałem interwały, był to idealny sprawdzian na to, czy nie wybiję zębów starając się przyspieszyć.

Wszelkie moje obawy okazały się niesłuszne. Buty nie dość, że idealnie trzymają się stopy, fajnie się przetaczają, mają dobre przyspieszenie. Wystarczy powiedzieć, że zamiast truchtu wyszedł mi trening BC2, a same odcinki interwałów pokonywałem w tempie 5-10 s/km szybszym niż dotychczas, w Joma Fast. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że część tego efektu to zasługa skoku dodatkowych endorfin z powodu "nowego gadżetu", jednak na pewno nie można stwierdzić, że w tych butach nie da się biec szybko. Oczywiście nie są to startówki na 5-10 km (do tego mam Joma Marathon, które paradoksalnie nie nadają się zupełnie na królewski dystans), ale na treningach można z nich wycisnąć dużo.

Czyż nie jest to piękny widok?!?

Innym sprawdzianem było niedzielne wybieganie na dystansie powyżej 20 km, w zróżnicowanym terenie (leśny trakt, kamieniste drogi, lekkie podbiegi, asfalt) i dopiero wtedy ukazały się najważniejsze cechy Joma Carrera.

Przede wszystkim, nie ma dla nich złego podłoża. Mniejsze czy większe kamienie, piasek, w którym można się zakopać, leśne ścieżki - to wszystko jest idealnie neutralizowane przez ten swoisty "walec" na nogach. Udawało się utrzymywać sensowne tempo, jednak po ok. 15 km zaczęła uwydatniać się waga obuwia. Nie oszukujmy się, do lekkich nie należy, co dawało się odczuwać, szczególnie na podbiegach. Dynamika spadała, ale po rozpędzeniu udawało się utrzymywać dobrą prędkość. Poza tym przyczepność jest rewelacyjna - nagłe zmiany kierunku biegu to teraz czysta przyjemność.

Zauważalny inny profil podeszwy, jednak mimo to Carrera też jest "fast"

Muszę to uczciwie przyznać. Firma Joma na swoje 50-lecie stworzyła but uszyty idealnie na moje potrzeby treningowe. Należy nadmienić też konstrukcję przodu butów. Zauważyłem tendencję do zwężania tych partii przez producentów, aby nadać im bardziej dynamiczny kształt, co zupełnie nie pasuje do moich stóp. Muszę mieć obuwie dość szerokie, i tu Joma Carrera jest świetnie skonstruowana. Dodatkowo nie odczuwam dyskomfortu w okolicy kostek, gdzie zazwyczaj wycięcia są niewystarczające i boleśnie ocierające nogę. Wkładka jest odpowiednio elastyczna, aby uniknąć nieprzyjemnego "wyrabiania" przez pierwsze 100-200 km biegania.

Jeśli szukacie solidnego, taniego obuwia do treningów biegowych, powinniście rozejrzeć się za produktami opisywanej marki. Problemem może być dobranie odpowiedniego modelu, bo naprawdę ciężko znaleźć rzetelne opisy (mi z pomocą przyszła strona http://www.runnea.com/zapatillas-running/modelos/joma/). Wg mnie w kategorii cena / jakość Joma jest bezkonkurencyjna!

Wszystkiego najlepszego, oby tak dalej!


P.S. To nie jest w żaden sposób artykuł sponsorowany, jedynie odczucia związane z marką, która służy mi od kilku lat. Chciałem wskazać, że za solidne buty nie trzeba płacić 300 zł i więcej.