Pokazywanie postów oznaczonych etykietą berlin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą berlin. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 października 2014

Berlin zdobyty, dotychczasowa życiówka zmiażdżona!

Już po tytule wiadomo, że podróż do naszych zachodnich sąsiadów była dla mnie bardzo udana. Ale po kolei...

Wyjazd z domu w piątek skoro świt, przybycie do Berlina przed południem i od razu kurs na stare lotnisko Tempelhof w celu odebrania pakietu startowego. Chociaż słowo "pakiet" dla osób przyzwyczajonych do biegów w polskich warunkach to zbyt wiele powiedziane. Po weryfikacji otrzymałem:
- numer startowy,
- chip (za który była pobierana dodatkowa opłata przy rejestracji),
- agrafki (jeśli zebrało się je z pudełka na blacie),
- opaskę na nadgarstek, z którą nie mogłem rozstawać się aż do końca biegu,
- worek do depozytu (wraz z ulotkami i próbką żelu).

Dobro materialne dodatkowo płatne ;-)

I to wszystko. Narzekający na to, że organizatorzy tegorocznego Maratonu Warszawskiego zapewnili uczestnikom jedynie koszulki bawełniane, mieliby używanie. Jeśli ktoś życzył sobie coś z oficjalnej, limitowanej serii Adidasa, proszę bardzo: koszulka techniczna 36EUR, finisher 30EUR, zapinana bluza 60EUR. Miejsca dla chętnych do zakupów było sporo - można było spokojnie wybierać w kolorach i wariantach, przymierzać, kasy czekały na końcu hali.



A propos miejsca - towarzyszące imprezie expo było po prostu przepotężne. Liczba stoisk niezliczona, zajmująca wewnętrzną i zewnętrzną część lotniska, naprawdę niewiele brakowało, żeby się zgubić lub przypadkowo rozstać z osobą towarzyszącą. Naprawdę byłem przytłoczony ilością wystawców i asortymentów możliwych do nabycia.

Wraz z falą ludzi wypływam z lotniska (przy wyjściu skusiłem się jeszcze na okazjonalny pokal na piwo) i ruszam w stronę mieszkania, które wynająłem na czas pobytu w Berlinie. Oczywiście korzystam z rozbudowanej sieci linii metra, samochód stał na parkingu aż do czasu powrotu do domu. Widok na Alexanderplatz zapierający dech w piersiach, zarówno w dzień, jak i w nocy. Do tego wszechobecni rowerzyści i całe miasto praktycznie tętniące życiem przez całą dobę.

Berlin nocą widziany z wynajętego mieszkania

W sobotę decyduję się na poranny, ostatni przed maratonem trening. Planowo miało to być 5-6km przebieżki z kilkoma interwałami, jednak nie mogłem oprzeć się pokusie i ruszyłem truchtem w stronę Bramy Brandenburskiej. Tym samym sprawdziłem legendarny ostatni odcinek trasy i w spokoju ruszyłem do domu na zasłużone śniadanie. Ostatecznie trening (w towarzystwie wielu innych uczestników niedzielnego biegu) wyniósł 9km.

Podczas popołudniowego spaceru w tej samej okolicy, gdy zauważyłem ostatnie przygotowania przed startem rolkarzy, pojawił się pierwszy raz przyjemny stres związany ze zbliżającym się niedzielnym biegiem. Cel miałem jasny - 3:30, jednak nie byłem przekonany, czy plan treningowy spełnił swoje zadanie, i w związku z tym nogi (i głowa) są przygotowane o pobicie życiówki o ponad 10 minut. Kołatały się wątpliwości spowodowane tym, że w ciągu 8 dotychczasowych maratonów swój najlepszy czas udało mi się poprawić jedynie o 6 minut (od 3:47 w debiucie do 3:41 w tegorocznym Cracovia Maraton). Ech, postawiłem przed sobą poważne zadanie...

Chwila na rozmyślania na dachu Bundestagu

Z niedzielnego poranka niewiele pamiętam - szybkie, lekkie śniadanie, ubranie się we wcześniej przygotowany strój, spakowanie worka na depozyt, przejazd metrem, dołączenie do gęstniejącego tłumu biegaczy... Potem podążanie do strefy startowej i próba ogarnięcia wzrokiem niesamowitego tłumu - a więc to tak wygląda maraton z 40 tysiącami uczestników!

Którędy na start tego "maratonu na 42,2 km"?

Ostatnie minuty przed startem, zamknięcie oczu i próba skupienia przez kilkanaście sekund. W ostatniej chwili spostrzegłem się, że mój Garmin przeszedł w tryb czuwania, przez co zgubiłem połączenie z satelitami - parszywe uzależnienie od technologii wzbudziło tylko niepotrzebny stres. Ponowne włączenie urządzenia, śledzenie paska postępu łączenia z GPS. W końcu, po nienaturalnie długich 2-3 minutach połączenie zostało przywrócone - uff...

Ja tu jeszcze wrócę... za kilka godzin ;-)

Obawiałem się, że w takim tłumie pierwsze kilometry będą istną katorgą i nie uda mi się odpowiednio rozpędzić. Nic bardziej mylnego, już po kilkudziesięciu metrach miałem odpowiednią ilość miejsca wokół siebie i pełen komfort biegu.

Teraz czas na pilnowanie tempa. Na ten bieg zastosowałem negative split, jednak bardziej spłaszczony, czyli zgodny z metodą Marco. Wg niego powinienem przez pierwsze 3km utrzymać 5:08 min/km, by potem przyspieszać stopniowo, do: 5:03 min/km, 4:59 min/km, a na ostatnie kilkanaście kilometrów zaplanowano 4:54 min/km. Biegło się naprawdę swobodnie, w nogach czułem świeżość i pewność, optymalny rytm złapałem w okolicach 15 km. Wiedziałem, że jest dobrze, i o ile nie stanie się nic niezapowiedzianego, to cel jest do osiągnięcia! Lekki dreszcz ekscytacji połączony ze wspaniałym dopingiem kibiców (coś niesamowitego, przez niemal cały dystans nie było chwili, żeby biegacze pozbawieni byli wsparcia osób "zza barierek") dodawały skrzydeł - naprawdę musiałem się powstrzymywać przed mimowolnym przyspieszaniem, żeby sił starczyło do końca. Pomagał też widok polskich flag w niektórych miejscach i dodające sił okrzyki rodaków - jak widać, charakterystyczny orzeł na koszulce był zauważalny ;-)

 Ostatnie metry w drodze po życiówkę...

... i po upragnione 3:30!

Po 35 kilometrach, gdy nie pojawiła się żadna "ściana" wiedziałem, że życiówka będzie pokonana, kwestią otwartą pozostawało to, jaki czas osiągnę, czy nie osłabnę na końcu na tyle, że ukończę z rezultatem 3:35 lub 3:38... 40 kilometr, spojrzenie na zegarek i niemal podskoczyłem z radości - jeśli utrzymam swoje tempo, będzie 3:30! Na przyspieszenie nie mogłem się już zdobyć, nawet Brama Brandenburska nie miała tej siły przyciągania, jednak jej widok dziwnie uspokajał. Tuż przed przebiegnięciem pod nią wyciągam kciuki i uśmiecham się do fotografa (na szczęście odnalazłem w internecie to zdjęcie!) i wiem, że nikt ani nic nie pozbawi mnie na ostatnich metrach mojego wymarzonego czasu 3 godzin i 30 minut w maratonie!

Dowód, że tam byłem ;-) (jeszcze ze znakiem wodnym...)

Tak też się stało, ostateczny czas to 3:30:50 i to do niego będę teraz porównywać moje kolejne starty!

W strefie biegacza chwila na złapanie oddechu, prysznic, przebranie się w świeże rzeczy i można już sobie pozwolić na bezalkoholowe piwo od organizatora - już dawno nic tak mi nie smakowało! Ostatnią nagrodą, jaką sobie pozostawiłem po maratonie to zakup koszulki - finishera :-)

To co, że bezalkoholowe, smakuje świetnie z taką zagryzką!

Teraz, po kilku dniach, gdy pierwszy entuzjazm opadł i nabrałem większej pewności co do moich możliwości biegowych, czuję, że gdybym postawił sobie wówczas np. cel 3:27, byłbym w stanie to zrobić. Wiem, że byłem bardzo dobrze przygotowany i nie mogę już twierdzić, że plany treningowe nie są dla mnie. Doceniam każde słowo przekleństwa po męczących treningach, gdy 300km miesięcznie w nogach odbierało radość z biegania, wiem, że było to konieczne.

Na lenistwo nie mogę sobie pozwolić, za kilka dni start w Poznań Maraton (dla mnie to będzie jubileuszowy, dziesiąty start na "królewskim dystansie) i tym samym zdobycie Korony Maratonów Polskich. Do tej pory zakładałem, że będzie to "bieg przyjaźni" z Michałem i Waldkiem, z planowanym przybyciem na metę po 4 godzinach, jednak po Berlinie pojawiła się pokusa. Czułem, że jestem "w gazie", jeśli udałoby mi się zregenerować chciałem ponownie zaatakować magiczne 3:30, a może jeszcze urwać z minutkę...

Odpoczynku przed Poznań Maraton wiele nie zostało

Jednak wygrał zdrowy rozsądek, wspierany naturą. Podczas pierwszego treningu po rekordowym maratonie, w trakcie podbiegów, naciągnąłem sobie jakiś mięsień w biodrze i do końca tygodnia odpuściłem sobie przebieżki, skupiając się jedynie na wzmacnianiu ćwiczeniami w domu. W związku z tym spadek formy jest nieunikniony, mogę skupić się na spokojnym przebiegnięciu trasy w Poznaniu, bez gdybania i atakowania życiówki. 

W sumie dobrze, że ten mini uraz dopadł mnie teraz, nie dwa tygodnie temu, gdyż czekałaby mnie niepotrzebna nerwówka przed wyjazdem do Niemiec.

A sam Maraton Berliński? To wręcz wymarzona okazja na debiut w zagranicznych biegach - perfekcyjna organizacja, niesamowity entuzjazm kibiców, szybka, ocieniona trasa i uczucie, że bierze się udział w historycznym wydarzeniu (w tym roku ponownie pobity rekord świata i zejście poniżej granicy 2:03!). A że na każdym kroku widać kwitnący biznes i wyciąganie ręki po dodatkowe EUR - no cóż, tanio nie jest, nie ma co się oszukiwać...



Złapałem bakcyla, teraz przynajmniej raz w roku, o ile siły i finanse pozwolą, będę starał się biec w zagranicznym maratonie. Przyszłoroczna Praga już opłacona, ale marzy się start ponownie w Berlinie - kto wie? A może Londyn, kolejny z "wielkich"?

Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy nieskutecznie atakowałem 3:40, zacząłem tłumić swoje marzenia o zbliżeniu się do magii "dwoch trójek z przodu". Jak widać, niepotrzebnie... 

Leniwy Biegacz mówi teraz sam do siebie: "Do roboty! Dasz radę!"

poniedziałek, 14 lipca 2014

Mgr ekonomii walnął się na dodawaniu, czyli plan przygotowawczy do maratonu w wersji skróconej

Stwierdziłem niedawno, że w ramach eksperymentu postaram się przygotować do maratonu zgodnie z "jakimś" planem treningowym. Padło na przygotowania 12-tygodniowe dość zbliżone do tego, czego uczy Skarżyński, więc chyba najgorsze one nie są. W skali miesiąca ilość wybieganych kilometrów to ok. 250, więc o 20% niż wykonuję do tej pory. 

Konieczne były drobne modyfikacje spowodowane zaplanowanymi startami w zawodach, jednak na szczęście odpowiadają one temu, co miałem wykonać danego dnia. Mniej kłopotliwy w adaptacji do "excela" jest urlop ("Kochanie, Ty sobie pośpisz, a ja wstanę o 6 rano i zrobię to wybieganie na 20km, żeby potem zdążyć na śniadanie o 10.00. No chyba że wolisz, żebym miał trening wieczorem, ale wtedy nici z romantycznej kolacji..."), dokonałem jedynie przesunięcia dni wolnych na czas spędzony w podróży...

Jednakże, jak to u mnie, nie mogło obyć się bez zgrzytu. Dziś miał zacząć się pierwszy dzień pierwszego tygodnia treningowego, jednak po kolejnym przeliczeniu okazało się, że start w Berlinie wypada w takim razie po 11, nie po 12 tygodniach... Przepraszam w tym miejscu moich nauczycieli i wykładowców z czasów spędzonych w ekonomiku i na uniwersytecie - "magyster" pomylił się przy dodawaniu kolejnych dni...

Na początku stwierdziłem, że wykreślę tydzień nr 2 i przejdę po pierwszym od razu to trzeciego, jednak jakoś nieładnie to wyglądało. Stanęło na tym, że wybiorę wariant bardziej elegancki, czyli puszczenie w niepamięć początkowych 7 dni i rozpoczęcie przygotowań od drugiego tygodnia, co niniejszym dziś uczyniłem. 

A oto moja wyrocznia na najbliższe tygodnie. "Wolne" dni to tak tylko od biegania, coś sobie znajdę w tym czasie (nieśmiertelny pakiet pompki-brzuszki-przysiady-hantle?). Zobaczymy, czy zmienię zdanie o planach treningowych po starcie w Berlin Marathon :-)

(pełna, czytelna wersja pod adresem: tutaj)

Tempo poszczególnych treningów nie powala, jednak zdam się na wiedzę bardziej doświadczonych kolegów po fachu i nie będę nadgorliwy. Tyle teorii, dziś praktyka była brutalna, zamiast OWB1 w zakładanym 5:50 min/km wyszło 5:30, a to i tak po wielkich bólach i hamowaniu na maksa. Mam jednak nadzieję, że nauczę się dyscypliny i w kolejnych dniach bardziej będę przestrzegał tego, co mi przykazano...

środa, 18 czerwca 2014

To będzie cholernie pracowita jesień...

Wiedziałem, że tak się to wszystko skończy i ostatecznie ulegnę - zapisałem się na tegoroczny Wrocław Maraton. Zarzekałem się, że wygra głos rozsądku i poprzestanę na Berlinie i Poznaniu, jednak górę wzięła chęć sprawdzenia siebie na przestrzeni jednego miesiąca i próbie przebiegnięcia w tym czasie trzech maratonów. Żeby jednak nieco się zdyscyplinować i nie iść za bardzo "na żywioł", postaram się być zarówno we Wrocławiu, jak i w Poznaniu, pacemakerem. Dzięki temu jest większa szansa, że w głównym jesiennym starcie w Niemczech będę odpowiednio przygotowany i odświeżony.

Mam nadzieję, że nic złego się nie stanie i już na mecie Poznań Maraton będę mógł świętować zdobycie Korony Maratonów Polskich wraz z Waldkiem, który za cel postawił sobie wywalczenie jej w ciągu jednego roku kalendarzowego (klik).

Do tego czasu czeka mnie w miarę leniwe lato pod względem ilości startów:
- 28.06. - XI Półmaraton Unisławski,
- 02.08. - III Bieg z Łapką
(w parze z Dilbertem będziemy walczyć o obronę zeszłorocznego trofeum),
- 24.08. - III Półmaraton Uzdrowisko Termy Ciechocinek,
- 07.09. - Rock'N'Run (muzyczny półmaraton w Bydgoszczy).

A później już "tylko" wspomniane maratony ;-)

Póki co walczę ze zmęczeniem nóg, które utrzymuje się od Cracovia Maraton i Biegu Papiernika. Po tych zawodach moje treningi ograniczały się praktycznie zaledwie do "tłuczenia" kilometrów (w tym jeden 20-kilometrowy, morderczy bieg w upalne przedpołudnie), jednak wczoraj pokonałem lenistwo i wróciłem do interwałów. Na jutro natomiast planuję podbiegi - przydadzą mi się szczególnie na ostatnim kilometrze w Unisławiu - kto tam biegł, wie o czym piszę; kto nie biegł, niech spróbuje :-)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Ich bin ein Berliner - czy jakoś tak ;-)

"Jestem Berlińczykiem", powiedział swego czasu John F. Kennedy. We wrześniu przyszłego roku będę mógł to samo wykrzyczeć na mecie jednego z największych maratonów na świecie, który odbywa się właśnie w tym mieście.

Nie dałem rady zapisać się na tegoroczny bieg, więc stwierdziłem, że postaram się wziąć udział w kolejnej edycji. Wydawało się, że wszystko jest przeciwko mnie, gdyż właśnie teraz organizatorzy zdecydowali, że poza samą chęcią konieczne jest szczęście w losowaniu. Szanse były ok. 50% i właściwie nawet podświadomie chyba liczyłem na to, że mi się nie uda - przynajmniej nie miałbym rozterek, czy dokończyć proces rejestracji i dokonać wpłaty, czy przeznaczyć te (niemałe, jak na polskie warunki) środki na coś innego. 

Na początku listopada otrzymałem jednak wiadomość, że los się do mnie uśmiechnął i mam tydzień czasu do namysłu. Z ciekawości wszedłem na wskazany adres, wstępnie wypełniłem formularz, doszedłem do momentu potwierdzenia danych karty kredytowej... i odpuściłem. Zapłacić pięć stówek za "goły" maraton, bez koszulki, wyżerki etc.? 6 EUR za samo wypożyczenie chipa? Za to mogę przecież opłacić brakujące mi do Korony Maratonów Polskich biegi... Nie licząc kosztów podróży, noclegu.. Drodzy Niemcy, nie zarobicie na mnie - pomyślałem.

Jednak zarobią ;-) Dosłownie kwadrans przed ostatecznym terminem wszedłem jeszcze raz na swoje konto na stronie organizatorów, uzupełniłem brakujące dane, westchnąłem ciężko i zapłaciłem... Co mnie ostatecznie przekonało? Po części rozmowy z tegorocznymi uczestnikami (Waldkiem, Michałem), po części ciekawość, jednak decydująca była opinia żony ;-) Jeśli Anetka mówi "jedź", drugi raz nie trzeba mi powtarzać. Dzisiejszy wpis niech będzie dowodem za rok, żebym mógł powiedzieć, że to małżonka mi kazała wziąć udział w tym wydarzeniu ;-) 

Pierwszy raz nie usłyszałem od niej tekstu "Co ja będę robić przez te 4 godziny?" Trzymam się wersji, że to wiara w mój przyszły wynik, więc należałoby chyba złamać czas 3h30m. Na pewno nie chodziło o to, że ja "sobie pobiegam", a na mecie zobaczę uśmiechniętą żonę z torbami pełnymi zakupów ;-)

Oczywiście nieoceniony w swoich propozycjach był Waldek (dzięki!), który przesłał mi link do koszulki, którą poleca na ten bieg. Aktualnie czekam na dostępność mojego rozmiaru i na pewno wystartuję w takim oto stroju:


Tak więc wypada chyba rozejrzeć się za odpowiednim planem treningowym (może ktoś jakiś poleci?) na wynik 3h30m (będzie to nie lada wysiłek, musiałbym o blisko kwadrans poprawić swój dotychczasowy rekord) - niech Berlin będzie właśnie tym miejscem, w którym złamię kolejną barierę!

W związku z tym startem muszę sobie obiecać, że osiągnięcie Korony Maratonów Polskich zostawię sobie na rok 2015 - chyba jednak odłożę na kolejne 12 miesięcy start we Wrocławiu (Poznań, zgodnie z regulaminem, dwa tygodnie po Berlinie, muszę przebiec), żeby nie mieć 3 maratonów w ciągu jednego miesiąca :-) I trzymajcie mnie wszyscy mocno, tłuczcie po łbie gumowym młotkiem, jeśli przez myśl mi przejdzie zapisanie się na Maraton Wrocławski A.D. 2014 ;-)


P.S. Dziś miałem pierwszy w tym sezonie "mroźny" trening. Myślałem, że cienkie getry 3/4 wystarczą, jednak byłem w błędzie. Czas przeprosić się z ocieplanymi spodniami biegowymi i dłuższymi, też bardziej grzejącymi tyłek, getrami. Na szczęście górną część ubioru odpowiednio dobrałem, idealnie (na krótszy, 12 km trening) sprawdziła się kurtka softshellowa Crivit z Lidla - nie próbujcie zabierać jej na dłuższe wybieganie, bo trzyma ciepło, ale nie wypuszcza ;-)