Pokazywanie postów oznaczonych etykietą test. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą test. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 września 2016

Komfort biegania zaczyna się od stóp

Najważniejszym elementem ubioru biegacza są odpowiednio dobrane buty - z tego sprawę zdają sobie chyba wszyscy. Można pokusić się o trening "w bawełnie", czy nawet spodniach jeansowych (tak, widziałem kiedyś takiego "pacjenta"), w grubej bluzie z kapturem lub "nieoddychających" dresach, jednak bez dopasowanego obuwia daleko, nomen omen, nie zajdziemy.

Jednak nie należy zapominać, że równie ważne jest to, w co wkładamy stopy przed ubraniem butów. Zwykłe, domowe skarpety mogą nie tylko pozbawić nas przyjemności z biegania, ale też powodować duży dyskomfort lub nawet doprowadzić do obtarć czy odcisków.

Przy nierzadko sporym wydatku na upragnione Asicsy, Adidasy czy Mizuno, warto dołożyć stosunkowo niewielką kwotę, by zapewnić sobie odpowiedni komplet do swobodnego biegania. Nie muszą to być od razu skarpety kompresyjne znanych firm, których cena sięga czasem tej, którą wydaliśmy na "laczki". Już za ok. 30 zł możemy nabyć profesjonalne skarpety do biegania.

IQ GTX Race - wersja "niższa", do kostek

Przykładem mogą być IQ GTX Race, w ciekawych, żywych kolorach. Przy wydatku 25 zł otrzymujemy antybakteryjne włókno Coolmax, odprowadzające nadmiar wilgoci na zewnątrz i zapewniające wentylację stopy. Jego zalety odczujemy już po kilku kilometrach treningu. Dodatkowymi cechami są płaskie szwy oraz wzmocnienia w miejscach narażonych na podrażnienia. Warto zauważyć, że skarpety te dostępne są w dwóch wersjach: jako "stópki" oraz w wysokości zakrywającej kostki. 

Dla zwolenników zakrytych kostek IQ oferuje model GTX Team

W ofercie 360sklep.pl (zobacz więcej) można znaleźć niewiele droższe skarpety marki LIN. Oko szczególnie przykuwa model Traverse, z elastycznym mankietem. Żelowy materiał na pięcie i wzmocnienie palców mają na celu ochronę przed skręceniem i uszkodzeniami oraz pomagają zapobiegać otraciom. Tutaj również możemy liczyć na odpowiednią cyrkulację powietrza oraz odprowadzanie wilgoci dzięki siatkom wentylacyjnym, a zestaw ściągaczy dopasuje skarpety do fizjologicznego układu ruchu naszych stóp.

Jeszcze więcej wsparcia zapewniają LIN Traverse

Jak widać, nie trzeba wydać majątku, by zagwarantować naszym nogom komfort podczas biegania. Uczucie suchości i odpowiedniego ułożenia skarpety, zabezpieczenie przed niechcianymi kontuzjami czy otarciami - to rzeczy, dzięki którym nasze treningi mogą być lepsze i dłuższe.

Warto spojrzeć, co jeszcze można nabyć w sklepie (zobacz więcej), nie tylko wśród akcesoriów biegowych - ponosząc jeden koszt wysyłki możemy przy okazji zaopatrzyć się jeszcze w coś innego :-)

piątek, 29 lipca 2016

Muzyka podczas biegania chyba mnie nie opuści ;-)

Ostatnio opisywałem swoje (dość bolesne) rozstanie z mobilnym sprzętem grającym, który towarzyszył mi na zawodach oraz długich wybieganiach. Pogodziłem się ze stratą i czerpaniem radości ze słuchania odgłosów otoczenia, jednak komentarze znajomych dały mi trochę do myślenia i chyba znalazłem rozwiązanie banalne w swojej prostocie...

Nie mam zamiaru biegać ze smartfonem (ani to wygodne, ani praktyczne - pomijając gabaryty, ciągłe otrzymywanie powiadomień potrafi skutecznie wybić z rytmu...), ale nie chce mi się też kupować odtwarzacza. Zapomniałem jednak, że mogę przecież wykorzystać, to, co i tak zabieram ze sobą, czyli zwykły telefon, który opisywałem jakiś czas temu (kliknij tutaj). Pozostaje jedynie wybór słuchawek. Tylko i aż ;-)

Na początku spróbuję zabawę z przewodowym wariantem - w grę wchodzą jedynie słuchawki dokanałowe, które powinny stabilnie tkwić w uszach. W przypadku wypadania/wyszarpywania podczas biegu mogę wykorzystać opcje awaryjne w postaci pozostałości po jakichś innych modelach - plastikowe prowadnice mające na celu utrzymanie kabla za uchem, inne rozmiary wkładek lub klips przytrzymujący przewód przy ubraniu. Jak widać, jest czym kombinować :-)


plastikowe prowadnice na kabel mają na celu nadanie słuchawkom mniej więcej takiego efektu.

Jeśli moje testy nic sensownego nie wniosą, pozostanie mi szukać rozwiązania bezprzewodowego. Słuchawki bluetooth można spotkać w różnych rozmiarach i odmianach, najbardziej optymalne wydają się te z pałąkiem na szyję. Do tej pory ten patent kojarzył mi się jedynie z tanimi chińskimi produktami, jednak okazało się, że nawet moja ukochana marka Skullcandy ma takowe w swojej ofercie (kliknij tutaj). Szczególnie ciekawie wygląda model Inkd, dostępny w różnych kolorach.

Mój aktualny faworyt w kategorii "bezprzewodowe słuchawki sportowe"

Jako że niewielu sprzedawców ma je w swojej ofercie, stwierdziłem, że warto zagłębić się w to, co jeszcze proponuje swoim klientom 360sklep.pl (kliknij tutaj). Muszę przyznać, że kilka gadżetów sportowych (nie tylko do biegania) trafiło do mojej zakładki "ulubione"...

Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak przetestować różne możliwości i zdecydować się na jedną z nich - albo nadal biegać bez muzyki w uszach, co jednak nie wydaje się już tak atrakcyjne jak kilka dni temu. Czasu jest mało, bo od sierpnia zwykłe "klepanie km" zastąpię kolejnym 12-tygodniowym planem treningowym do maratonu, więc żarty szybko się skończą...


wtorek, 14 czerwca 2016

Mój ulubiony producent butów biegowych

Nie Asics, nie Adidas czy inna Puma okazuje się "moją" marką butów biegowych, przynajmniej jeśli chodzi o zastosowanie treningowe. W przypadku startów na dystansach powyżej 15km od kilku lat jestem wierny Mizuno Wave Inspire ("dziewiątka" dopiero rok temu przeszła w stan uśpienia, by ustąpić miejsca "dziesiątce"), jednak do całorocznego "klepania" kilometrów niemal od początku mojej przygody z bieganiem jest firmy Joma.

Po pierwszym etapie, gdy biegałem w zwykłych trampkach i zacząłem rozglądać się za "tanimi dobrymi" butami do biegania znajomy polecił mi właśnie tego producenta.

Mimo 1500 km na liczniku Joma Fast od zewnętrznej strony stopy wygląda zadziwiająco dobrze

Obecnie nie pamiętam na jaki model się zdecydowałem, jednak nie zapłaciłem więcej niż 130 zł, co już wtedy było przynajmniej połową tego, co musiałbym wydać na najniższe modele obuwia innej marki. Po kilkunastu miesiącach treningów byłem zauroczony wytrzymałością podeszwy i amortyzacji. Siatka i materiał zaczynały się przecierać, jednak spód wyglądał niemal jak nowy, utrzymując swoje właściwości.

Potem przyszła pora na spróbowanie klasyki - dwie pary Asics (jedne z niższych modeli) towarzyszyły mi na treningach i zawodach, jednak później stwierdziłem, że warto rozróżnić dwa cele, które mają spełniać buty. Od tej pory na wyścigi zabieram wspomniane wyżej Mizuno, które jednak żal byłoby wykorzystywać na codzienne bieganie - są po prostu zbyt delikatne na orkę i te 200-300 km miesięcznie w różnych warunkach.

Od wewnętrznej części dużo gorzej - dzięki tej "wentylacji" miałem darmowy peeling pięt ;-)

Do tej ciężkiej pracy zatrudniałem kolejne modele Joma. Najpierw był Shark - ciężki, masywny i wolny but dla pronatorów ważących ponad 85 kg. Był to idealny wybór dla mnie (70-72 kg), gdyż mniejsza masa od zakładanej istotnie wydłużyła czas eksploatacji obuwia. "Sharki" zadeptałem ostatecznie po ok. 2000 km, co w odniesieniu do ceny poniżej 150 zł (za parę, nie za sztukę...) było rewelacyjnym wynikiem. 

Rok temu zakupiłem (także w atrakcyjnej cenie poniżej 200 zł) Joma Fast - firma zerwała z dość konserwatywnym doborem kolorów i po raz pierwszy miałem buty w rażącej pomarańczowej barwie z równie rzucającymi się w oczy dodatkami. Przebiegłem w nich treningi na łącznym dystansie ok. 1500 km i w zeszłym tygodniu na leśnej trasie poczułem w lewym bucie nieco więcej piasku niż zazwyczaj - okazało się, że wewnętrzny bok się poddał i materiał oderwał się od podeszwy na długości 5 cm.

Widziałem podeszwy w gorszym stanie, te jeszcze trzymały amortyzację

Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące biorąc pod uwagę pokonane w nich kilometry, zdziwił mnie jedynie element, który zakończył karierę Joma Fast - zazwyczaj były to zewnętrzne części buta, szczególnie w zgięciu stopy. Przejrzałem różne strony w poszukiwaniu przyczyn i tutaj ukazała się największa wada tej firmy: praktycznie nie istnieje ona w internecie. Oficjalna witryna opisuje różne modele tak zdawkowo, jak tylko się da (w stylu "buty do biegania"), jakby różniły się jedynie kolorami. Do tego jedyne miarodajne zasoby z innych portali są w języku hiszpańskim. Z pomocą translatora doszedłem do wniosku, że zakupione buty były dla biegaczy neutralnych, a nie (jak wskazywało moje wcześniejsze źródło) dla pronatorów.

Na dole nowy, pachnący świeżością, model, Joma Carrera 

Dzięki tej informacji przekonałem się, że wina leżała bardziej w złym doborze, nie słabej jakości produktu. W związku z tym zacząłem szukać nowego obuwia treningowego wśród oferty Joma. Wybór nie był wielki - do mojego typu biegacza pasuje aktualnie chyba tylko Joma Carrera (podobnie jak niegdyś Joma Shark - przeznaczone dla cięższych biegaczy, powyżej 85 kg).

Jako że w polskich sklepach opisywana marka nie posiada oficjalnego kanału dystrybucji, musiałem szukać wśród ofert na Allegro. Jeden sprzedawca posiadał je w cenie 199zł, więc nie zastanawiałem się długo. Już po dwóch dniach mogłem wcisnąć na nogi nowe nabytki i ruszyć "na spacer".

Musiałem uwiecznić czystą podeszwę :-) To se ne vrati!

Pierwsze wrażenie, tuż po uczuciu wielkiej wygody (chodzi się w nich niczym w domowych kapciach), można wyrazić pytaniem "Czy takie >>kopyto<< zda egzamin podczas biegania?" Buty o jeszcze bardziej żywym ubarwieniu wydają się bardzo masywne, szczególnie w części amortyzującej pięty, i niezdatne do sensownego treningu. Jako że na ten dzień zaplanowałem interwały, był to idealny sprawdzian na to, czy nie wybiję zębów starając się przyspieszyć.

Wszelkie moje obawy okazały się niesłuszne. Buty nie dość, że idealnie trzymają się stopy, fajnie się przetaczają, mają dobre przyspieszenie. Wystarczy powiedzieć, że zamiast truchtu wyszedł mi trening BC2, a same odcinki interwałów pokonywałem w tempie 5-10 s/km szybszym niż dotychczas, w Joma Fast. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że część tego efektu to zasługa skoku dodatkowych endorfin z powodu "nowego gadżetu", jednak na pewno nie można stwierdzić, że w tych butach nie da się biec szybko. Oczywiście nie są to startówki na 5-10 km (do tego mam Joma Marathon, które paradoksalnie nie nadają się zupełnie na królewski dystans), ale na treningach można z nich wycisnąć dużo.

Czyż nie jest to piękny widok?!?

Innym sprawdzianem było niedzielne wybieganie na dystansie powyżej 20 km, w zróżnicowanym terenie (leśny trakt, kamieniste drogi, lekkie podbiegi, asfalt) i dopiero wtedy ukazały się najważniejsze cechy Joma Carrera.

Przede wszystkim, nie ma dla nich złego podłoża. Mniejsze czy większe kamienie, piasek, w którym można się zakopać, leśne ścieżki - to wszystko jest idealnie neutralizowane przez ten swoisty "walec" na nogach. Udawało się utrzymywać sensowne tempo, jednak po ok. 15 km zaczęła uwydatniać się waga obuwia. Nie oszukujmy się, do lekkich nie należy, co dawało się odczuwać, szczególnie na podbiegach. Dynamika spadała, ale po rozpędzeniu udawało się utrzymywać dobrą prędkość. Poza tym przyczepność jest rewelacyjna - nagłe zmiany kierunku biegu to teraz czysta przyjemność.

Zauważalny inny profil podeszwy, jednak mimo to Carrera też jest "fast"

Muszę to uczciwie przyznać. Firma Joma na swoje 50-lecie stworzyła but uszyty idealnie na moje potrzeby treningowe. Należy nadmienić też konstrukcję przodu butów. Zauważyłem tendencję do zwężania tych partii przez producentów, aby nadać im bardziej dynamiczny kształt, co zupełnie nie pasuje do moich stóp. Muszę mieć obuwie dość szerokie, i tu Joma Carrera jest świetnie skonstruowana. Dodatkowo nie odczuwam dyskomfortu w okolicy kostek, gdzie zazwyczaj wycięcia są niewystarczające i boleśnie ocierające nogę. Wkładka jest odpowiednio elastyczna, aby uniknąć nieprzyjemnego "wyrabiania" przez pierwsze 100-200 km biegania.

Jeśli szukacie solidnego, taniego obuwia do treningów biegowych, powinniście rozejrzeć się za produktami opisywanej marki. Problemem może być dobranie odpowiedniego modelu, bo naprawdę ciężko znaleźć rzetelne opisy (mi z pomocą przyszła strona http://www.runnea.com/zapatillas-running/modelos/joma/). Wg mnie w kategorii cena / jakość Joma jest bezkonkurencyjna!

Wszystkiego najlepszego, oby tak dalej!


P.S. To nie jest w żaden sposób artykuł sponsorowany, jedynie odczucia związane z marką, która służy mi od kilku lat. Chciałem wskazać, że za solidne buty nie trzeba płacić 300 zł i więcej.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Nowa odsłona słodkich wspomnień

Dziś wpis o tej odmianie cukru, po który sięgamy, gdy potrzebny jest kop energii podczas wyczerpującego treningu, długiego wybiegania lub udziału chociażby w maratonie. I nie, nie chodzi mi o żele lub suplementy, ale po prostu, o cukierki :-)

Pół roku temu właśnie jedne z nich, słodkie żelki rozdawane przez grupkę kibiców, podniosły mnie na duchu podczas drugiej połowy Toruń Marathon i otworzyły umysł na walkę (udaną!) o życiówkę i złamanie czasu 3h20m.

Niedawno przyszedł czas na kolejne słodkie, przyjemne starcie. Dzięki uprzejmości serwisu rekomenduj.to miałem okazję przetestować produkty Werther's Original. Tak, zapewne też uśmiechnęliście się podczas czytania tej nazwy, wspominając beztroski okres sprzed kilkunastu lat. Wówczas z telewizora atakowała nas często reklama z legendarnym (przynajmniej dla mnie) już tekstem "dziś sam jestem dziadkiem"... Mózg momentalnie przypomina ten słodki, waniliowy smak twardych cukierków, który cholernie, tfu, bardzo :-) uzależniał, zmuszając do sięgania po kolejną sztukę.


Spodziewałem się, że nic mnie nie zaskoczy w testowanych słodyczach, więc tym większe było moje zdziwienie, gdy wbicie zębów w "wertersa" nie skończyło się standardowym zgrzytem o twardą powierzchnię, tylko zanurzeniem w karmelowym nadzieniu! 

Muszę przyznać, że nowa odmiana Werther's Original Creamy Filling przypadła mi do gustu, łącząc tradycyjny smak pamiętany z czasów podstawówki z czymś nowym. Naprawdę ciężko się powstrzymać przed rozgryzaniem i cierpliwie czekać na ukryte kremowe wnętrze.

Dla porównania (i przypomnienia) wśród paczek znalazła się też jedna "sentymentalna" z tymi samymi cukierkami, którymi zapychałem się kilkanaście lat temu. Skutecznie przetrwały próbę czasu, ale muszę szczerze przyznać, że nowa odmiana bardziej przypadła mi do gustu, o czym świadczy tempo ich znikania w domowym naczyniu.


Przetestowałem je też podczas długich wybiegań i bardzo mile to wspominam. Nie jest to typowe wsparcie dla biegacza, jednak chętnie zaryzykowałem ;-) Skonsumowałem kilka sztuk na półmetku, popiłem łykiem wody - uderzenie cukru poczułem momentalnie, a specyficzny smak w ustach towarzyszył mi jeszcze przez ponad godzinę, czyli aż do dotarcia do domu...

Nie jest to artykuł sponsorowany, mający na celu bezkrytyczny opis testowanego produktu, ale jak miałbym negatywnie ocenić taki towar? ;-) Nie da się, przynajmniej w moim przypadku - nie bez powodu zyskałem miano rodzinnego łasucha...

Jeśli nie znajdziecie Werther's Original Creamy Filling na półkach pobliskiego sklepu, zwróćcie się do mnie, póki jeszcze mam kilka sztuk, którymi mogę się podzielić :-)


Taki to był słodki przerywnik między kolejnymi pokonywanymi kilometrami na treningach lub zawodach. Można się rozleniwić ;-)

- - - - - - - - - - - - - -

Jeszcze jedna mała uwaga. Producent organizuje konkurs, w którym tak naprawdę połowę warunków już spełniliście. Wystarczy znaleźć jakieś swoje archiwalne zdjęcie i stworzyć jego aktualną wersję :-) Szczegóły na www.swiatkarmelu.pl

sobota, 24 października 2015

Łyso mi...

Dziś mała odskocznia od tematów stricte biegowych. Skupię się na zaroście, z którym trzeba sobie codziennie radzić. Jestem pod tym względem minimalistą, czyli usuwam praktycznie wszystko, co się da ;-) 

Wrodzone (i tytułowe) lenistwo zmusiło mnie do zaopatrzenia się we wszelakiego rodzaju sprzęt elektryczny - maszynki do golenia, do strzyżenia, trymery - zebrało się tego kilka sztuk. W tym aspekcie wierny jestem firmie Philips, ich sprzętem krzywdy sobie nie zrobiłem, co jest wg mnie niezłą rekomendacją ;-)

 Moja Philipsowa rodzinka do zadań codziennych i specjalnych

Kilka miesięcy temu zdecydowałem się na bezkompromisowy ruch. Dotąd nigdy nie posiadałem szczególnie bujnej fryzury, utrzymywałem równą długość włosów na poziomie 3mm, jednak zachciało mi się zmiany i "wyzerowałem" owłosienie na głowie. Do tego celu użyłem maszynki QC5580. Po kilku minutach "operacji" miałem ochotę zwrócić ją do sklepu, bo poza mało estetycznymi łysymi "plackami" większość czupryny była na miejscu. Zmieniłem jednak sposób działania na krótsze, bardziej dynamiczne ruchy, co dało pożądany efekt. Obyło się bez otarć, krwawienia i innych niemiłych przygód. Nie ukrywam, że duża w tym zasługa mojej kształtnej łepetyny.


 Ostatni zakup - maszynka z opcją strzyżenia "na zero"

Pierwsze godziny z łysą głową były ciekawym doznaniem. Z jednej strony czułem każdy delikatny ruch powietrza, z drugiej jednak obawiałem się, że wrażliwość będzie większa. Czułem się fantastycznie i póki co nie mam zamiaru zmienić sposobu strzyżenia.

Pozostaje jedynie kwestia narzędzia. Zdecydowałem się na maszynkę elektryczną, gdyż bałem się tego, że ręczną, "analogową" mogę zrobić więcej szkody niż pożytku. Miałem okazję zweryfikować swój pogląd po tym, jak producent maszynek Wilkinson zaproponował mi udział w teście swojego nowego produktu, Xtreme3 Ultimate Plus.

 Zestaw do testowania od Wilkinson

Nigdy nie trafiało do mnie wyszukane nazewnictwo sprzedawanych towarów, więc i tym razem przeszedłem obok tego do porządku dziennego. Zwróciłem jednak uwagę na to, co ma wyróżniać te maszynki od konkurencyjnych produktów jednorazowych. Wg Wilkinson są to:
- 3 elastyczne ostrza na ruchomej główce,
- szeroki pasek nawilżający (oraz napinający),
- ergonomiczny kształt rączki.

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Przyznam, że konstrukcja i złożoność maszynki zaimponowały mi. Do tej pory korzystałem jedynie z najprostszych "jednorazówek" (kupowałem je głównie w celu delikatnych korekt po maszynce elektrycznej), a tego rodzaju budowa kojarzyła mi się jedynie z wymiennymi końcówkami.

Okazało się, że na polu bitwy z moją głową obyło się bez ofiar. Zdziwiło mnie to, jak dobrze prowadzi się maszynka, i jak delikatnie i szybko przebiegał cały proces. Mimo trzech ostrzy nie nastąpiło żadne podrażnienie czy krwawienie. Czułem się komfortowo.

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Porównując czas golenia do tego, ile muszę poświęcać przy maszynce elektrycznej również miło się zaskoczyłem. Dzięki temu, że praktycznie wystarczało jedno pociągnięcie w danym miejscu, nie musiałem ponawiać golenia i całość zakończyłem ok. 50% szybciej niż do tej pory - głowa świeciła łysiną, aż miło :-)

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Tym razem marketingowe teksty miały w sobie dużo racji. Z testów Wilkinson Xtreme3 Ultimate Plus jestem bardzo zadowolony - naprawdę staram się być obiektywny, więc nie jest to opinia pozytywna w podziękowaniu dla producenta. Z drugiej strony łatwo było mi porównać ten produkt z dotychczas wykorzystywanymi maszynkami ręcznymi, gdyż, jak pisałem wcześniej, zawsze były to najprostsze modele. Szczerze mówiąc nie wiem, jaki byłby wynik starcia z produktem z wysokiej półki w ofercie konkurencji.

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Wiem jednak, że gdybym nie posiadał już elektrycznej maszynki do strzyżenia, Wilkinson Xtreme3 Ultimate Plus na pewno byłby w sferze moich zainteresowań. Ponadto jest to też mój faworyt nie tylko w przypadku golenia głowy, ale także zarostu na twarzy - oczywiście "od święta", bo na codzienne zabiegi też wolę oddać się maszynce elektrycznej, głównie ze względu na wygodę. W końcu tytuł "leniwego biegacza" zobowiązuje ;-)

- - - - - - - - - - -
Jeśli dotrwaliście do końca tego wpisu, mam małą niespodziankę. Jeśli ktoś z Was chce wraz ze mną przetestować opisywaną maszynkę od Wilkinson, proszę o kontakt - jeśli pozostaną mi jeszcze jakieś sztuki, to w przyszłym tygodniu chętnie się z Wami nimi podzielę. W zamian oczekiwałbym jedynie krótkiej, szczerej opinii dotyczącej korzystania z produktu - oczywiście jak najszybciej, ponieważ kampania jest ograniczona czasowo :-)

wtorek, 10 marca 2015

Zimy nie było, idzie wiosna, dwa z trzech sprawdzianów już za mną

Tegoroczny sezon biegowy na chwilę obecną zapowiada się tak, że to na jego pierwszą połowę przewidziałem większą intensywność i ambitniejsze cele. Głównym założeniem jest zadowalający wynik w Łódź Maraton, gdzie planuję ponownie urwać kilka minut z obecnej życiówki (3h30m). Jako że w zeszłym roku 12-tygodniowy plan treningowy okazał się skuteczny, tym razem też go uruchomiłem. Oczywiście konieczne były korekty w zakładanym tempie poszczególnych jednostek (OWB1, BC2, WT, BNP) - uśredniłem wyniki dla planów treningowych dla 3h30m i 3h00m. Obecnie jestem na półmetku realizacji tego cyklu a całość prezentuje się następująco:




Link do pliku znajduje się pod adresem: Plan treningowy - maraton 3:15

Co prawda, patrząc na plan przewidziany dla walczących o wynik 3:00, powinienem także zwiększyć ilość treningów (z 5 do 6 dni biegania w tygodniu), jednak stwierdziłem, że celuję w 3:20 - 3:25, więc nie ma co przesadzać i się przetrenowywać...

Rzeczywistość zweryfikowała uśrednione przeze mnie tempo i w efekcie BNP i WT wykonuję mimo wszystko jeszcze wolniej, niż by na to wskazywał Excel.

W planie tym mam swoiste kroki milowe, 3 sprawdziany postępu przygotowań. Pierwszy z nich miał miejsce 3 tygodnie temu, w Trzemesznie, gdzie braliśmy udział w XIII Zimowym Biegu Trzech Jezior. Był to mój pierwszy start od kilku miesięcy, więc głód rywalizacji był ogromny. Ustaliliśmy z Michałem, że będziemy celować w optymalny czas 1:10. 
  
 (Ruszamy do mojego pierwszego biegu w tym sezonie)

Wspólny bieg, jak zawsze, przebiegał lepiej niż samotna pogoń do mety, szczególnie że jesteśmy na bardzo podobnym poziomie przygotowania i główny start będzie w tym samym dniu (u mnie Łódź, u Michała - Cracovia Maraton). W moim przypadku założenia udało się zrealizować z aptekarską dokładnością, gdyż na mecie zameldowałem się dokładnie 1:10:00 po wyruszeniu w trasę. Od tej pory zyskałem miano "Pan Excel" ;-)

 Po sprawdzeniu wyniku...

... jest wyżerka!

Kolejnym miejscem, w którym mieliśmy zweryfikować swój poziom przygotowań do najważniejszego wiosennego startu był IV Zimowy Bieg Dębowy w Dąbrowie k. Mogilna. Spodziewaliśmy się tradycyjnego wyścigu pod wiatr (zarówno w pierwszym etapie jak i po nawrocie), jednak dopadło nas zdziwienie, gdy powiewy w drugiej połowie ustały lub, co dziwniejsze, sprzyjały biegnięciu, gdyż kierowały się w nasze plecy ;-) Nie mogliśmy nie wykorzystać tej szansy na atestowanej trasie, celowaliśmy w wynik 1h08m przy średnim tempie ok. 4:30 min/km. Okazało się, że jednak kilka dobrych sekund nam "uciekło", więc na ostatnim kilometrze rzuciłem się w pościg za "straconym" czasem. Sukces był pełen, bo nie tylko osiągnąłem zakładany wynik, ale ostatecznie ukończyłem bieg z czasem 1:07:41, co od tej pory jest moją dość niespodziewaną życiówką na dystansie 15km.

W pogoni za życiówką na 15km

Nadszedł teraz czas na 3 tygodnie kolejnych solidnych treningów, których zwieńczeniem będzie start w 10. Półmaratonie Warszawskim. Dodatkowym smaczkiem będzie walka o osobisty rekord na tym dystansie, czyli złamanie wyniku 1h35m. Może być ciężko, ale jak stawiać sobie cele, to ambitne!

Będzie to ostatni ze sprawdzianów przed maratonem w Łodzi. Potem, jako deser i nagroda za trudy planu treningowego, wyjazd na majówkę do Pragi, gdzie jednym z punktów programu będzie kolejne (już moje dwunaste) starcie z "królewskim dystansem". U naszych południowych sąsiadów na pewno nie będę walczył o super wynik. Już zeszłoroczne treningi w tym pięknym mieście upewniły mnie, że specyfika trasy nie pozwala na uzyskanie życiówki, więc pozostanie mi spokojny bieg i podziwianie zabytkowych, pięknych miejsc.