niedziela, 10 maja 2015

Prago, i tak Ciebie uwielbiam!

Długi weekend majowy spędziliśmy w stolicy naszych południowych sąsiadów. Miasto to tak nas oczarowało podczas pierwszej wizyty kilka lat temu, że staramy się tam wracać w miarę regularnie. I zapewne jeszcze nie raz, nie dwa tam zawitamy - mimo wszystko (ale o powodach takiego stwierdzenia napiszę w dalszej części wpisu).

Głównym punktem pobytu był oczywiście udział w niedzielnym Volkswagen Prague Marathon, kolejnym na mojej liście "do zaliczenia". Pamiętając o tym, jak wygląda położenie Pragi wiedziałem i bez patrzenia na profil trasy, że nie ma co liczyć na życiówkę - mówiąc delikatnie, jak na miejski bieg płasko to tam nie jest... Tym bardziej byłem świadomy zmęczenia mojego organizmu po rekordowym wyniku osiągniętym jedynie dwa tygodnie wcześniej.

Pierwszy widok, jaki rzucił się w oczy podczas spaceru na Placu Wacława - przygotowania miejsc odosobnienia dla Pań - ciekawe czy z lusterkami do przypudrowania nosków :-)

Tu już mniej słitaśnie

A gdyby tu było przedszkole w przyszłości? ;-)

Ale zanim doszło do startu w moim dwunastym maratonie, mieliśmy nieco czasu na lenistwo i spokojne spacery w pięknym otoczeniu. Nie obyło się bez skosztowania gulaszu z knedlikami, kilku czeskich piw czy tradycyjnego trdelnika (no dobra, nie skończyło się na jednym...). Znowu podziwialiśmy uliczki na starówce, przemierzyliśmy w godzinach wieczornych (wolnych od wycieczkowych tłumów) Hradczany, zakupiliśmy tyle czekolad Studentskich, na ile wystarczył zapas koron ;-)

Wskazówka dla maturzystów - tak wygląda przekrój poprzeczny przez trdelnik

Jako że w tym samym czasie rozpoczęły się w Czechach Mistrzostwa Świata w hokeju na lodzie, mogliśmy poczuć, jak bardzo kocha się tam tę dyscyplinę sportu - nawet moja małżonka nie będąca jego fanką z zaciekawieniem spoglądała na zlokalizowany na Placu Wacława telebim z relacją kolejnych meczów. Na szczególną uwagę zasługiwali wszędzie widoczni i słyszani fani drużyny łotewskiej, która wielkim faworytem w rozgrywkach nie jest...

Hokej na światowym poziomie dzieje się w Pradze

Piękna starówka w tle, na pierwszym planie piękna ciężarówka ;-)

Sam niedzielny bieg zapowiadał się spokojnie - pierwotnie miałem w planie przebiec go w czasie 4 godzin, czyli z pewnym zapasem sił. Potem lekko zweryfikowałem założenia i stwierdziłem, że rezultat między 3h45m a 3h50m też pozwoli na podziwianie trasy i czerpanie radości z pokonywania maratonu.

Piwa nie donieśli na czas, musiałem posiłkować się innym specyfikiem przed startem

Ciężko wyobrazić sobie wspanialsze miejsce startu / mety maratonu

Tyle teorii... Praktyka okazała się dla mnie brutalniejsza, jeśli chodzi o finał. Praga zaczarowała także moje nogi, gdyż pierwsze kilometry pokonywałem w średnim czasie 4:59 min/km i nie dawało się zwolnić! Obawiałem się tego, że w połowie dystansu szacowany wynik końcowy wynosił 3h30m!!! Starałem się uspokoić tempo, ale jak to zrobić, gdy przebiega się przez Most Karola, tunelem w pobliżu Wyszehradu czy ulicami wzdłuż Wetławy?!? Ostatecznie, po 30. kilometrze stało się to, co musiało się wydarzyć - nogi zaczęły się buntować, tempo gwałtownie spadło, momentami zacząłem iść... 

Którędy do stref startowych?

Odechciało mi się wszystkiego, czekałem aż dotrę do mety, byle nie dać się wyprzedzić grupie prowadzonej na 3h45, która nieuchronnie się zbliżała... Sił na ostatnich kilkuset metrach dodała mi żona, którą wypatrzyłem kibicującą i uzbrojoną w aparat. Córka, póki co, dopingowała mnie z brzucha małżonki :-)

Ostatnia prosta!

Czy można się nie cieszyć po maratonie w tym pięknym mieście! 

Jest pięknie, jak zawsze w Pradze!

Skończyło się na wyniku 3h43m52s. To dużo lepiej niż zakładałem, jednak maraton pokazał mi ponownie, dlaczego jest "królewskim dystansem" - nigdy nie można go ignorować i należy wiedzieć, na ile pozwalają siły, zmuszając się do uspokajania i nie dawać się ponieść entuzjazmowi.
  
Kilka schodów do pokonania po maratonie to zawsze jest wyzwanie :-) 

Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta

Ale, tak jak pisałem na początku - i tak uwielbiam Pragę!


"Taaa... A miałeś biec na czas 4 godzin!"