wtorek, 27 sierpnia 2013

Kilka słów wstępnych

Wtorek - nogi jeszcze czują walkę z dystansem ostatniego półmaratonu w Ciechocinku, jednak po powrocie z pracy domagają się kontaktu z butami biegowymi i ruszenia na trening. Generalnie takim ich żądaniom nie odmawiam i najczęściej zaraz po pracy buzi od żony, przebranie się i fruuu - szukajcie mnie w okolicach poligonu :-) Jeśli pies nie zdąży uciec do klatki na widok moich przygotowań, zostaje przeze mnie złapany i uprzejmie ale zdecydowanie poproszony o towarzyszenie mi. Ostatnio zamiast mnie wspierać woli udać się na spoczynek, patrząc przy tym na mnie pogardliwie. Fakt - lato, upał, komu by się chciało ruszać, skoro można się wypierdzieć w legowisku...

A więc robię tę swoją standardową 12-kilometrową pętelkę, w uszach dudni nowy album Nine Inch Nails. Kilka chwil refleksji, podsumowania dokonań i kilometrów w nogach. Szybki impuls - może zacząć to spisywać, wspominać? Opisać ile pokonałem, w czym, co mnie spotkało, a co dopiero ma przyjść... Czy chociaż trochę dziś poznałem swój organizm, jego możliwości i słabości? Czy tym razem uda mi się przygotować odpowiednio do kolejnych zawodów? Czy znowu przeszarżuję?

Każdy pokonany metr to kolejne pytania tłukące się w łepetynie. W połowie dystansu decyzja podjęta - "będę blogerę", przynajmniej tak długo, aż mi się znudzi...

Druga połowa treningu to dumanie nad odpowiednią nazwą, która w dwóch słowach potrafi mnie określić, przynajmniej w temacie, który chcę poruszać. Niewiele czasu minęło i już wiedziałem: LENIWY BIEGACZ. Z zamiłowania jestem leniwy, nie ukrywam, któż z nas nie jest? Z drugiej strony jednak wpadłem po uszy w ten lepki i słony od potu nałóg i dobrze mi z tym. A jak łączę te dwie rzeczy? Biegam z uporem maniaka, czasem przepełniony głupotą, prosząc się o kontuzje, ale poza tym nie stosuję specjalnych diet (ukłony dla małżonki za pizze o północy czy schabowe przed maratonem - ale o tym innym razem...) czy planów treningowych (zawsze wydają mi się za mało ambitne i wracam po nich do domu niespełniony i zły, bo można było jeszcze kilka kilometrów wydeptać).

Co mam zamiar tu opisywać? Nie będę zamęczał wspomnieniem każdego oddechu czy uderzenia stopą w podłoże. Oczywiście nie ucieknę od marudzenia o tym, ile to sekund zabrakło do życiówki, że pakiet startowy na zawodach kiepski, wpisowe za wysokie a grochówka rozwodniona. Postaram się także podzielić, czego słucham podczas treningów, jaki sprzęt polecam, co wymyśliłem, żeby te paskudne endorfiny czuły się zaspokojone.

I jedna mała uwaga - już w podstawówce miałem problem ze zwięzłym przelewaniem przemyśleń na papier. Wynikiem było to, że podczas wszelkich sprawdzianów, wypracowań najzwyczajniej w świecie nie miałem czasu na przeczytanie tego, co napisałem (za dużo treści, a koniec limitu minut był nieubłagany), więc po prostu kończyłem i oddawałem swoje wypociny, bez rzucenia na nie okiem i skorygowanie tego czy tamtego. Zostało mi to do chwili obecnej - zazwyczaj nie ślęczę za długo nad tym, co chcę wrzucić w odmęty sieci i wciskam symboliczny Enter nieco za szybko. Dlatego proszę, wybaczcie powtórzenia, literówki i inne błędy. Ale wypominajcie je, chętnie skorzystam z sugestii i w miarę możliwości dokonam poprawek :-)

Idę sobie, trzeba nadrobić zaległości z "Breaking Bad" na czele...