czwartek, 10 grudnia 2015

Mikołaje w krótkich gaciach

Po bardzo zadowalającym sezonie czas na roztrenowanie. Jeszcze kilka dni lekkich treningów i druga połowa grudnia minie pod znakiem butów biegowych schowanych w szafie.

Zanim to nastąpi, jak zawsze w grudniu jest kilka punktów do "odhaczenia". Jednym z nich jest udział w Półmaratonie Św. Mikołajów, który cztery lata temu był moją drugą imprezą biegową i pierwszą na takim (wówczas wydawało się niewyobrażalnie długim) dystansie...

Słodkie akcenty w pakiecie startowym 

Kiedyś wydawało się, że początek grudnia to zapewniony mróz, ewentualnie śnieg. Od kilku lat zmienia się to na tyle, że nie przypominam sobie dwóch takich samych warunków pogodowych w ostatnich pięciu edycjach. W tym roku było rekordowo pod względem temperatury. 8 stopni na plusie, suche powietrze, brak jakichkolwiek znaków zimy. Nic dziwnego, że wielu "Mikołajów" zdecydowało się na bieg "na krótko". Byłem jednym z nich - postawiłem na krótkie getry i dwie warstwy koszulek. Na długi rękaw (który po kilku kilometrach i tak musiałem podwinąć) obowiązkowo nałożona koszulka czerwona, z logo imprezy. Kilka razy wyłamywałem się z regulaminu, gdy organizator zapewniał "bawełnę" zamiast odzieży technicznej, jednak obecnie nic nie stało na przeszkodzie, żeby dołączyć do "czerwonej fali" pędzącej przez Toruń i las na Barbarce.

Narada rodzinna przed startem 

Oczywiście początek dystansu pokonałem w nieodzownej czapce św. Mikołaja, jednak pozbyłem się jej, gdy zaczął mnie zalewać pot z czoła. Okazało się, że źle ją przymocowałem do paska, w efekcie czego w pewnym momencie przypadkowo się odczepiła i powędrowała własną drogą - no cóż, jedna pamiątka mniej...

Gdzie jest Wally?

Tegoroczna trasa została nieco zmieniona, szczególnie na leśnych odcinkach. Było trudniej niż do tej pory, musieliśmy pokonywać kilka mocnych podbiegów. Luźna nawierzchnia zmuszała do szukania przyczepności na poboczu, między drzewami. Nie narzekam, taki urok tej imprezy - nie biegnie się tu w poszukiwaniu życiówki, liczy się dobra zabawa. Ważne, że było sucho i obyło się bez mało przyjemnych kontaktów z błotem i kałużami.

Przed nami już tylko kilkanaście km leśnej trasy (fot. Jan Chmielewski)

Miły akcent miał miejsce na samym finiszu, kiedy to w tłumie kibiców udało mi się wypatrzeć siostrzenicę, z którą pokonałem ostatnie 100-200 metrów. Na mecie bez chwili wahania przekazałem jej swój medal-dzwonek. Radość i duma dziecka w takim momencie jest nieoceniona. To jest właśnie mikołajkowy klimat, który powinien rozpościerać się tego dnia.

Za zakrętem już tylko finisz!

Mimo że nie przygotowywałem się do tego biegu (kilka przebieżek OWB1 w tygodniu, po 12-13 km każda) a raczej myślami byłem już przy grudniowym roztrenowaniu, wynik na mecie mile mnie zaskoczył. Dzięki ostremu tempu na początku (po ok. 4:25 min/km przed wbiegnięciem do lasu), udało mi się tę dość wymagającą trasę pokonać w 1h35m16s, co jest drugim rezultatem życiowym w półmaratonie. Wiem, że gdybym się więcej przyłożył (biegłem na totalnym luzie i bez wysiłku, jak przystało na Leniwego Biegacza)Jest to dobry prognostyk przed wiosną, kiedy to ze znajomymi będziemy w Gdyni i Poznaniu atakować 1h30m.

Wsparcie siostrzenicy na ostatnich metrach - bezcenne (fot. Katarzyna Gabryszewska)

Na uwagę zasługuje fakt, że w tym roku dystans wymierzono bardzo dobrze, a w poprzednich latach różnie z tym bywało (raz brakowało ponad 600 metrów...). Myślałem, że dwa punkty z wodą (na 5. i 14. km) to będzie zdecydowanie za mało, dlatego też zaopatrzyłem się w bidon "na wszelki wypadek". Na szczęście nie musiałem z niego korzystać i biegło się wyjątkowo swobodnie.

Lubię takie zadowalające i miłe zakończenia sezonu biegowego, który był dla mnie przepeniony satysfakcjonującymi wynikami i życiówkami na każdym z dystansów.

Ostatnie trofeum biegowe w 2015 roku

Nie pozostało mi nic innego jak przez ten tydzień rozruszać się nieco po półmaratonie podczas lekkich treningów biegowych i  korzystać z warunków pogodowych nadal dojeżdżając do pracy rowerem. 

A od 11 stycznia ruszam z kolejnym planem treningowym, który obejmie w sumie 18 tygodni! Ale o tym za kilka dni...