środa, 31 października 2018

Szybka jesień - nie chodzi o wyniki...

Ledwo skończyło się lato, a już powoli trzeba przygotowywać się do zimowego roztrenowania. Dwa ostatnie miesiące to kilka startów, przede wszystkich skupiających się na ukończeniu cyklu związanego z Koroną Polskich Półmaratonów. Do spełnienia wymogów brakowało mi zaliczenia dwóch imprez, więc padło na Piłę i Kraków

 Tegoroczna najdalsza biegowa wyprawa - Kraków (fot. J. Nowakowski)

Biegi te stoją na skrajnie innych biegunach. Pierwszy z nich to impreza jakich wiele, bez polotu i atmosfery. Nie było jakiejkolwiek motywacji do parcia na wynik. Nie sprzyjała także trasa, przebiegająca przez smutne, senne miasto. Kraków natomiast tętnił życiem. Około dziesięć tysięcy zawodników na dwóch dystansach, doskonała lokalizacja i organizacja, do tego podmuch świeżości (wiem, słowo to kłóci się ze smogiem, który opanował miasto). W efekcie zapamiętam ten półmaraton jako zdecydowanie jeden z lepszych w kraju.

Tauron Arena i smog na pierwszym planie (fot. J. Nowakowski)

Tak jak podkreślałem kilkukrotnie, sam pomysł stworzenia tej Korony jest dla mnie głównie zabiegiem marketingowym, dlatego nie wiem nawet, czy zgłoszę się po pamiątkową odznakę... 

Ostatnim tegorocznym półmaratońskim akcentem był udział w biegu towarzyszącym imprezie 36. Toruń Maraton. Nie mogłem odpuścić startu w moim mieście, gdy nie trzeba zrywać się skoro świt (lub dzień wcześniej), by dotrzeć na miejsce.

Jeśli satysfakcja z biegu, to tylko w rodzinnym mieście (fot. K. Lewanowski)

Od lat biegi długodystansowe biegi w Toruniu należą do kameralnych, co ma swoje plusy i minusy. Łącznie na dwóch dystansach wystartowało ok. 1000 zawodników, co nie jest oszałamiającą liczbą, ale dało się biec utrzymując kontakt wzrokowy z innymi ;-)

Celowo pomijam temat wyników, bo w tym roku zeszły one zdecydowanie na dalszy plan. Walczę przede wszystkim o jakąkolwiek stabilizację, bo ostatnie miesiące cechowały się znaczna huśtawką czasów i nastrojów. Ciągle mierzę się z brakiem szybkości i wytrzymałości, do tego co jakiś czas odzywają się kolana, więc o jakimkolwiek progresie ciężko marzyć.

Łupy z gościnnego Barcina

Tegoroczna jesień to także kilka biegów na krótszych dystansach. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się gościnny Barcin, w którym jako Aniro Run Team triumfowaliśmy w kategorii drużynowej. To jedna z tych imprez, którą żyje całe miasto - aż chce się tam wracać!

Mały podbieg i zaraz finisz w Barcinie

Pierwszy raz brałem udział w Biegach im. Bronisława Malinowskiego w Grudziądzu, które okazały się pozytywnie przytłaczającą imprezą. Takiej ilości aktywnie biorących udział dzieci nie widziałem chyba nigdy. Na każdym kroku było widać roześmianą grupkę czekającą na swój start. Doskonałym podsumowaniem niech będzie to, że bieg na 10 km był niejako towarzyszący całej imprezie, ze startem umieszczonym w mało eksponowanym miejscu. Miało to niesamowity urok, gdy ruszyliśmy niemalże niezauważeni, a cała uwaga skupiała się na przybyłych uczniach. Super sprawa! Jeśli dodać do tego, szybką, płaską trasę, to naprawdę należy pamiętać o tej imprezie w kolejnych latach.

Meta jednego z najszybszych biegu w tym sezonie - Grudziądz

Zupełnie przeciwne wrażenia mam po pobycie we Włocławku. Wydawać by się mogło, że wieloletnie doświadczenia organizatorów powinny procentować i gwarantować solidnie przygotowany bieg. Nic bardziej mylnego. Totalny chaos na trasie 10 km był do przewidzenia, jeśli spojrzało się na mapkę - wspólny start z półmaratonem, a po przebiegnięciu 4 km kilka pętli prowadzących przez stadion. Wolontariusze nie byli przygotowani, nie było możliwości weryfikowania, na którym okrążeniu znajduje się dany zawodnik, do tego dezorientacja przy prowadzeniu na metę. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że każdy mógł sobie wybrać dowolny dystans, jednak chyba nie o to chodzi w biegach masowych, z pomiarem czasu, nagrodami etc. A propos wyników - dziwną sprawą jest to, że wg protokołu między 38. a 41 minutą nikt nie dobiegł ;-) 

"Próba toru" we Włocławku na niewiele się zdała... (fot. pasjabiegania.pl)

Półmaraton też nie obył się bez wpadki, do pełnego dystansu zabrakło całego kilometra. Tu przynajmniej wszyscy zawodnicy mieli równe szanse, ale to raczej słabe pocieszenie.

Co bieg to inna przygoda i wrażenia, wiem już przynajmniej, które miejsca omijać przy ustalaniu przyszłorocznego kalendarza. Póki co czekają mnie jeszcze dwie imprezy tej jesieni, po czym na spokojnie będę musiał rozważyć, gdzie wystartować za kilka miesięcy.

sobota, 8 września 2018

Ultra urlop

Wakacje się zakończyły, jednak warto myślami wrócić do jednego z ostatnich akcentów biegowych tegorocznego lata. W połowie sierpnia, korzystając z okazji, udało połączyć się przyjemne z pożytecznym i w trakcie urlopu wziąłem udział w biegu będącym częścią imprezy Ultra Mazury. Oczywiście można twierdzić, że najpierw w kalendarzu zaznaczyłem zawody, potem planując wyjazd rodzinny, ale to jedynie spekulacje ;-)

Pierwszy "piknik", na 20-tym km (fot. K. Lewandowski)

Nie jestem wielkim fanem biegów przełajowych, jako "chłop z nizin" preferuję płaskie trasy, jednak udział w tego typu imprezach ma niezaprzeczalne zalety. Mimo trudniejszego do pokonania profilu, z powodu nawierzchni, pozwalamy nogom odpocząć, nie zwracamy szczególnej uwagi na wszelkie parametry (dokładność pomiaru dystansu, czasu, tempa), dzięki czemu głowa też ma "wolne". Można więc skupić się innych rzeczach i spokojnie zbliżać się do mety.

I tu docieramy do największej wady - wspomniana meta zazwyczaj w takich zawodach znajduje się dużo dalej od startu niż przyzwyczajeni jesteśmy w biegach ulicznych, a u mnie strefa komfortu sięga mniej więcej do dystansu maratonu. Na szczęście organizatorzy coraz częściej zapewniają krótsze biegi "towarzyszące", które są pewnego rodzaju kompromisem.

Takie właśnie imprezy wybieram 1-2 razy w roku. Przydają się jako odskocznia od standardowych, poważniej traktowanych biegów, gdzie trzeba zwracać uwagę na tempo przez cały czas. Tym razem padło na bieg w Starych Jabłonkach, na dystansie teoretycznie 30 km, który w rzeczywistości kończył się po 37 km - ot, urok biegów "ultra" ;-) 

W końcu meta, można kontynuować urlop (fot. K. Lewandowski)

Rodzinną "bazę wypadową" mieliśmy w Ostródzie, więc by dotrzeć w dniu imprezy do Starych Jabłonek, musiałem pokonać samochodem kilkanaście kilometrów. Pogoda od samego rana była wymarzona (do biegania, nie plażowania) - lekki deszcz, zachmurzenie, temperatura daleka od upałów. Skutkowało to tym, że na trasie spożywałem mniej wody niż zazwyczaj i spokojnie mogłem wylać pół litra zgromadzone w dodatkowym bukłaku. Nauczony poprzednimi kilkoma startami przełajowymi zwalniałem ile się dało, bo kryzys mógł przyjść niespodziewanie.

Zuchy z Aniro Run Team, po blisko 40 km biegu, Daniel jeszcze biegnie, bo wybrał dłuższy dystans (fot. K. Lewandowski)

Spokojnie pokonywane kilometry, skupianie się na podziwianiu malowniczych zielonych terenów, zaprocentowało tym, że mimo wcześniejszych obaw i straszenia przez organizatorów wymagającą trasą z dużymi przewyższeniami (blisko 600 metrów), udało mi się cały czas biec z zapasem sił. Już dawno nie czułem się tak komfortowo w biegu długodystansowym. Obyło się bez nieprzyjemnych przygód i z uśmiechem zbliżałem się do końca. Można było się nawet pokusić o podkręcenie tempa na finiszu, bo ostatnie metry prowadziły przez stromy zbieg, na którym przy utracie ostrożności można było w łatwy sposób przewrócić się i doturlać do mety. Na szczęście udało mi się uniknąć tak widowiskowego zakończenia swojego udziału w imprezie.

Po "prysznicu" w jeziorze humory dopisują (fot. K. Lewandowski)

Wstępnie uważałem, że w zupełności satysfakcjonujące będzie zmieszczenie się w czasie 4 godzin, więc ostateczny wynik 3h43m był dla mnie miłą niespodzianką. Zaprocentowało zdobyte wcześniej (małe, ale zawsze) doświadczenie, chłodna (także dzięki deszczowi) głowa i spokojne tempo. Tak więc z uśmiechem mogłem wrócić do nieco mniej aktywnego wypoczynku :-)