Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bydgoszcz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bydgoszcz. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 maja 2016

Niejedno oblicze biegowej dyszki

Przełom kwietnia i maja to u mnie tradycyjnie udział w biegach na 10km. Nie inaczej było i w tym roku, chociaż tym razem ograniczyłem się w tym okresie jedynie do dwóch startów.

"Zdjęcie rodzinne" (fot. Jan Chmielewski)

Pierwszym z nich był Run Toruń - bieg, w którym uczestniczę od samego początku (z wyjątkiem zeszłorocznej edycji, kiedy to akurat byłem w Pradze) i za każdym razem stwierdzam, że ciąży nad nim w moim przypadku jakieś fatum. Jeszcze nigdy nie byłem w pełni zadowolony z mojego startu, dodatkowo albo łapałem w nim kontuzję, albo ruszałem z nie do końca sprawnym organizmem.

W tym roku miała miejsce ta druga sytuacja. Dwa tygodnie wcześniej, podczas niedzielnego wybiegania stanąłem na prawej stopie tak niefortunnie, że po kilku godzinach, już w domu, poczułem niepokojący ból. Miałem nadzieję, że to jedynie skurcz w okolicach kostki, jednak wszelkie próby rozruszania spełzły na niczym. W efekcie zmuszony byłem odpuścić kilka treningów, by dać nodze odpocząć.

Najgorsze przede mną, więc póki co jest uśmiech... (fot. Jan Chmielewski)

Mimo wszystko stwierdziłem, że wystartuję w Run Toruń. Miał to być występ spokojny, w tempie treningowym, ale oczywiście udzieliła mi się atmosfera biegowego święta "w domu" i dałem się porwać szybkiej stawce zawodników ruszających z "mojej" strefy A. Nie czułem żadnego bólu i w ten sposób udało mi się pokonać połowę dystansu. Spojrzałem na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziłem, że mam tempo na życiówkę, czyli wymarzone złamanie "czterdziestki".

I na tym zakończyło się "rumakowanie". Momentalnie poczułem skurcz w stopie. Starałem się jeszcze przez chwilę utrzymać tempo, jednak nic z tego, zmuszony byłem iść przez kilkadziesiąt metrów. Potem kolejny zryw i próba ratowania wyniku przez ok. 1km i kolejna przerwa. Takim to "gallowayem" pokonywałem dystans już do końca i chyba pierwszy raz w historii startów byłem bliski zejścia z trasy. Nie poddałem się jednak i zaciskając zęby, z grymasem bólu dotarłem do mety.

Ostatni kilometr dłużył się niemiłosiernie... (fot. Jan Chmielewski)

Najbardziej zaskoczony byłem wynikiem. Po włączeniu marszobiegu myślałem, że nieosiągalny jest nawet czas 45 minut, jednak ostatecznie ukończyłem tegoroczny Run Toruń z wynikiem 42m40s, co na te warunki jest dla mnie rewelacją. Dodatkowo podbudowałem się tym, że zająłem 196. miejsce w stawce blisko 2000 biegaczy, więc chyba nie było tak źle. Tylko żal tego, że życiówka była tak blisko...

Kilka dni przerwy od biegania, przez które chciałem dać odpocząć stopie, dały zamierzony efekt. Tydzień później ruszyliśmy do Bydgoszczy, aby w leśnym terenie Myślęcinka pokonać kolejne 10km, tym razem w wersji przełajowej podczas II Biegu Instalatora. Nasłuchaliśmy się niestworzonych historii o profilu trasy, piaszczystych podbiegach i ogólnie wysokim poziomie trudności, więc startowaliśmy z odpowiednią rezerwą.

Piękna, leśna trasa (fot. Bieg Instalatora)

Okazało się, że chyba najgorszym fragmentem był podbieg na pierwszych dwóch kilometrach. Potem było oczywiście "trochę w górę, trochę w dół", ale ogólnie bardzo sympatycznie, w zacienionym obszarze (a pogoda dawała się we znaki - chyba pierwszy bardzo ciepły dzień w roku). Biegło się wyjątkowo dobrze, po kontuzji nie było śladu, więc humor dopisywał. Starałem się utrzymywać dystans do Piotra, który dość istotnie odskoczył na pierwszych kilometrach, ale ciągle miałem go w zasięgu wzroku. Na ostatnich kilkuset metrach, gdy nie miał już kogo gonić, widząc mnie za sobą, znacznie zwolnił, w efekcie czego na metę wpadłem tylko kilka sekund po nim.

Ostatnia prosta... (fot. Bieg Instalatora)

Już na trasie ktoś informował kolejnych biegaczy o zajmowanym miejscu - wtedy to podbudowałem się tym, że mieściłem się w pierwszej 50-tce (w gronie niemal 500 biegaczy); przez pozostały czas wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników i na mecie, z czasem 43m25s, zająłem 36. miejsce. Było duuużo lepiej niż się spodziewałem. Do tego bardzo przyjemna atmosfera dość kameralnego biegu z bogatym pakietem startowym, piękna lokalizacja i pogoda - i czego chcieć więcej w weekend? :-)

... i finisz! (fot. Anita Krysztofiak)

Przede mną ostatnie dni intensywnego (18 tygodni), czyli kilka dni stopniowego wyciszenia i regeneracji organizmu. Pozostały trzy treningi (jedynie RT, w tym sobotnie już naprawdę symboliczne: 6 krótkich powtórzeń przy łącznym dystansie biegu 6km) i jedyny maratoński start w pierwszej połowie roku. Weekend spędzimy rodzinnie w Gdańsku, gdzie mam nadzieję na dobry start w niedzielnym biegu.

Czekamy na nagrody - szczęścia w losowaniu nie mieliśmy (fot. Anita Krysztofiak)

Startuję bez zbędnego ciśnienia (celem na tym etapie były życiówki w półmaratonach, co osiągnąłem), zadowolę się przyzwoitym wynikiem w okolicach 3h30m (chyba że pogoda na to nie pozwoli), ale pierwsze kilometry chcę pokonać w docelowym tempie 4m40s, co powinno dać czas na poziomie lepszym od obecnego personalnego rekordu. Nie czuję się na siłach, by przebiec maraton poniżej 3h19m, ale będę się starał - trzeba walczyć o najwyższe cele! Jeśli się nie uda, tragedii nie będzie :-)

Ten widok muszę mieć w głowie w Gdańsku, żeby szybko dotrzeć do mety :-)

wtorek, 7 lipca 2015

Ponowna psich łapek moc w Bydgoszczy

Ostatni weekend upłynął pod znakiem jednego z sympatyczniejszych akcentów w corocznym kalendarzu biegowym, jakim jest Bieg z Łapką. W tym dniu ambicje i walka zawodników schodzi niejako na drugi plan, bo specjalnie wynagradzane i doceniane są wysiłki psich kompanów. Zgiełk i wszechobecne szczekanie w okolicach Kanału Bydgoskiego bez problemu sprowadzą zbłąkanego biegacza na miejsce startu.

Pełne skupienie przed biegiem (fot. Bydgoscy Biegacze)

W tym roku wybierałem się do sąsiadów zza miedzy z odmiennym nastawieniem niż do tej pory. Przez ostatnie dwa lata było to zawsze nasze święto - Dilberta i moje. To on był jedynym zdobywcą pucharów w domu, plasując się po każdym starcie na podium. Tym razem jechałem sam, wspominając to, że Jego już nie ma. Wahałem się, czy w ogóle wystartować, jednak uznałem, że tak najlepiej oddam hołd mojemu psiakowi - biegnąc ile sił po kolejny medal z łapką na awersie.

Beata zawsze ciepło wspomina Dilberta (fot. Czasowiec)

Okazało się, że z powodu aktualnych warunków pogodowych i troski o psie zdrowie skrócono dystans o połowę, w związku z czym dane nam było przebiec jedną pętlę o długości ok. 4km. Przed startem spotkałem "starych" znajomych, od których otrzymałem wiele ciepłych słów pełnych otuchy i miłych historii dot. Dilberta - jak to dobrze, że nie tylko we mnie pozostawił pozytywne wspomnienia, wymuszające uśmiech na twarzy - dzięki, Beato, Grzesiu, Andrzeju!

Barwy klubowe zaprezentowane po raz pierwszy na sąsiedzkiej ziemi (fot. Czasowiec)

Z Grzesiem zawsze jest za mało czasu na rozmowy przed startem (fot. Czasowiec)

Jedno okrążenie rozgrzewki, chwila na złapanie oddechu i start! Krótszy dystans obligował do podkręcenia tempa - 16 minut z moim "wirtualnym psem" przeleciało bardzo szybko i czułem, że historia się powtarza - znowu Marka z Ozzy'm nie było szans gonić, ponownie na ostatnim kilometrze biegłem "łeb w łeb" z Adamem, który na potrzeby biegu zmienił "zawodnika" - w niedzielę w wyścigu towarzyszyła mu Anelka. I tak jak rok temu, na mecie dzieliło nas kilka sekund. Mimo to, oczywiście, emocje już nie były te same. Na finiszu Beata wręczyła mi przepiękny medal - zdecydowanie najładniejszy z dotychczasowych.

Początek biegu - w tym roku samotnie... (fot. Bydgoscy Biegacze)

Stwierdziłem, że nie poprzestanę na tej jednej pętli i wykonam jeszcze jedną - indywidualną, z dala od hałasu i atmosfery ścigania się. To były dla mnie najbardziej emocjonalne kilometry w życiu, przepełnione wspomnieniami wysiłku i jednocześnie radości, jakie były udziałem Dilberta jeszcze rok temu...

Korzystanie z pięknej, słonecznej pogody (fot. Bydgoscy Biegacze)

Miłym akcentem były biegi dzieci - te spontaniczne, pozbawione strategii i planu wyścigi zawsze przepełnione są radością, nie tylko uczestników. Świetnie oglądało się naszą "młodzież mniejszą" stawiającą swoje pierwsze kroki w zawodach sportowych.

Część toruńskiej reprezentacji (fot. Czasowiec)

Tradycyjna drożdżówka, łyk wody i można wracać do domu. Jedynie na tylnym siedzeniu samochodu brak znajomego pyska i przyjacielskiego spojrzenia zmęczonych biegiem oczu...

A za rok ponownie pojadę do Bydgoszczy spotkać się ze swoimi dwu- i czworonożnymi znajomymi!

piątek, 5 września 2014

Kilka okołomaratońskich wątków

Ostatnich kilka dni upłynęło pod znakiem zbliżających się biegów maratońskich. Niektóre wątki są drażniące, niektóre pozytywne, inne po prostu informacyjne.

1) 32. Wrocław Maraton - miał to dla mnie być start czysto rekreacyjny, treningowy. Przy okazji chciałem być pacemakerem i moją kandydaturę przyjęto. Fajnie, sympatycznie aż do momentu, gdy spytałem, w jakiej formie otrzymam zwrot nadpłaconych środków (za udział płaciłem najniższą stawkę, w pierwszym okresie zgłoszeń, kiedy jeszcze nie było informacji o "balonikach"). Sądziłem, że jest to kwestia oczywista i czysta formalność. Jednakże organizator uparł się przy interpretacji regulaminu, wg którego nie przewiduje się zwrotu wpisowego. Jasne, rozumiem to w zwyczajnych sytuacjach, ale tutaj bardziej chodziło o przelew nadpłaconych środków! W chwili zapisywania się na bieg nie miałem gwarancji, że zostanę przyjęty w poczet pacemakerów, więc jasną sprawą było, że wolę zapewnić sobie ew. koszt w najniższym z wymiarów. Otóż nie, nie ma tak lekko... Z przykrością musiałem zrezygnować z funkcji "zająca", skoro osoby odpowiedzialne za bieg nie potrafią logicznie podejść do tematów dotyczących "kasy". Sądzę, że gdybym przez przypadek "machnął się" i zamiast, przypuśćmy, 100zł przelał 1000zł, też nie miałbym co liczyć na zwrot nadwyżki - to przecież taka sama sytuacja...

2) 15. Poznań Maraton - z planowanego jednodniowego wypadu zrobiła się 2,5-dniowa wycieczka z małżonką. Kolega, który miał ze mną jechać tuż przed biegiem w nocy z soboty na niedzielę obawia się, że odnawia mu się kontuzja i nie jest pewien, czy wystartuje. W związku z tym ruszyłem w szybkie internetowe poszukiwania noclegu - nie ukrywam, było ciężko kilka tygodni przed maratonem, ale ostatecznie kawalerka wynajęta na 2 noce z możliwością wyjazdu dopiero o 17.00w niedzielę(można spokojnie się odświeżyć po biegu) za 150zł to dość atrakcyjna oferta. W dodatku to tylko 2km od Targów Poznańskich. A to, że żonka nie będzie krzywo patrzeć, że znowu wyjeżdżam na cały weekend - bezcenne ;-) Będę mógł z nią świętować zdobycie Korony Maratonów Polskich...

3) 41. Berlin Marathon - w końcu otrzymałem przydział numeru startowego. 14781 - dużo tych cyferek, mam nadzieję, że zajęte miejsce w stawce 40 tysięcy maratończyków będzie oscylowało w pobliżu tej liczby. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak duży to będzie bieg... Do tej pory największą imprezą, w której brałem udział był zeszłoroczny Maraton Warszawski (niecałe 10 tysięcy osób).

4) Volkswagen Prague Marathon - pierwszy bieg w kalendarzu na 2015 rok wybrany i opłacony! Majówkę spędzimy w Pradze, gdzie niedawno wydeptałem kilka treningowych kilometrów, teraz czas na większe wyzwanie na czeskiej ziemi. Dla chętnych informacja - do końca września obowiązują niższe stawki (50EUR), póżniej będzie tylko drożej ;-) Pozostaje jeszcze czekać na start zapisów do jubileuszowego maratonu jesiennego w Budapeszcie i szkielet startów na przyszły rok będzie gotowy :-)

A tak poza tym to koniec wakacji widać po kalendarzu - za mną półmaraton w Ciechocinku (spokojnie, bez napinki złamaliśmy z Michałem 1:39, co jest dobrym prognostykiem przed zbliżającymi się trzema maratonami), w ten weekend czeka mnie start w bydgoskim półmaratonie Rock'N'Run. W nim też nie mam zamiaru walczyć o każdą sekundę, przewiduję raczej nieco szybsze wybieganie, w tempie w okolicach 4:50 min/km. Muszę pamiętać, że szczyt formy ma przyjść w Berlinie, nie ma powodu do szarżowania wcześniej, tym bardziej, że za tydzień pierwszy z jesiennych maratonów.

Plan treningowy (klik) realizowany zgodnie z założeniami. Z zajęć wypadły mi do tej pory jedynie dwa dni, które poświęciłem na odbudowanie sił po bólu kolana, który zaczął mi lekko dokuczać podczas biegów i poruszania się po schodach. Mam nadzieję, że do końca nie będzie już na mnie czekała żadna niespodzianka tego typu.

piątek, 8 sierpnia 2014

Dilbert, jedyny zdobywca pucharów w naszym domu

W ostatnią sobotę miałem niekłamaną przyjemność uczestniczenia w III Biegu z Łapką. Wydarzenie to dość kameralne, przygotowywane z niesamowitą pasją i odbywające się bez napinki. Organizuje je bydgoski KB Łapka, obowiązuje limit 100 osób, co jednak nie przekłada się na ilość par kończyn biegnących, gdyż mile widziane (wręcz wskazane) jest uczestniczenie z własnymi czworonożnymi pupilami.

Ostatnie doglądanie psa przed startem (fot. Andrzej Czasowiec)

Tak więc bardziej słyszalne przed startem jest szczekanie psów - ich obecność wpływa zdecydowanie na rozluźnienie atmosfery, która jest iście piknikowa (większość zawodników po ukończeniu biegu wyciąga koce i na nich odpoczywa, korzystając z uroków parku w okolicy Kanału Bydgoskiego). Nagrody dla dwunożnych biegaczy (jak i pakiety startowe) można określić jako symboliczne (niemniej jednak bardzo sympatyczne - jak drewniane medale), bo głównymi bohaterami są towarzyszące zwierzęta (które w pakiecie otrzymują m.in. próbki karm, a nagrody dla zwycięzców są ciężkie do udźwignięcia, ale o tym za chwilę). Dochód z wpisowego przeznaczany jest w większości na cele charytatywne, dla potrzebujących psów i kotów. 

Co warte podkreślenia, każdy, kto przyczynił się w jakikolwiek sposób do przygotowania biegu, robił to za symboliczne "dziękuję" - widać, że tym ludziom po prostu zależy na chęci niesienia pomocy i zasygnalizowania problemów dotyczących zwierzaków, które nie miały tyle szczęścia co te, którym zapewniamy ciepły kąt czy kochających je i odpowiedzialnych właścicieli.

Pierwsze metry

Jeśli chodzi o sam bieg, to na jego 8-kilometrową trasę składają się 2 pętle przebiegające wzdłuż odcinka Kanału Bydgoskiego - jest to teren dość ocieniony, dzięki czemu mimo letniej pory roku temperatura i promienie słoneczne nie dają się tak bardzo we znaki.

Mam to niebywałe szczęście, że moim biegowym towarzyszem jest 7-letni beagle, Dilbert, pies tak naprawdę nie do zdarcia. Zdarzało się, że podczas treningów ranił sobie łapę do krwi, o czym dowiadywałem się po powrocie do domu, widząc czerwone plamy (nie przyszło mu do łepetyny, żeby w jakikolwiek sposób zasygnalizować mi to podczas przebieżki). Na szczęście, mimo myśliwskich tradycji tej rasy, nie ma instynktu łowcy, przez co mogę go w lesie spuszczać ze smyczy, bez obaw o to, że zamiast biegania, większość czasu spędzę na poszukiwaniu uciekiniera...

Damy radę!

Zdecydowanie znacznie bliżej mu do kanapowca niż do gończego, nie zwykł niszczyć mieszkania, gdy nie otrzyma odpowiedniej dawki biegania (niedoświadczeni właściciele psów tej rasy, oczarowani "bajkowymi, ślicznymi" psiakami, nieświadomi są wymagań tych stworzeń odnośnie odpowiedniej dawki ruchu). Jednak gdy wychodzimy razem biegać, jest niezastąpionym partnerem, którego jednakże czasem trzeba odpowiednio zmotywować (na szczęście zwykłe powiedzenie "grzeczny piesek" skutecznie go przyspiesza w momentach zamyślenia). Nie jest może najszybszym stworzeniem, jakie znam, jednak nadrabia to wytrzymałością (30km to dla niego nie jest żaden problem).

W zeszłym roku po raz pierwszy zdecydowałem się na wspólny start w II Biegu z Łapką i, co mnie zupełnie zaskoczyło, udało nam się zająć drugie miejsce. Dzięki temu po kilku latach startów w zawodach przywiozłem do domu pierwszy puchar. Dilbert oczywiście nieco gwiazdorzył i narzekał, ale cóż, mógł sobie na to pozwolić w takich okolicznościach ;-)

Bieganie w takim krajobrazie to czysta przyjemność, także dla psiaka

Nie mogło nas zabraknąć i podczas tegorocznej edycji Biegu z Łapką. Pogoda była przyjemniejsza, więc słusznie liczyłem na mocniejsze tempo. Nie oczekiwałem zbyt wiele po naszym występie (Dilbert ostatnio był roztrenowany - nie biegałem z nim podczas upałów, dodatkowo aktualnie ja sam jestem poza optymalną formą, plan treningowy na maraton (link) skutecznie pozbawia mnie sił). Okazało się jednak, że mój psiak lubi rywalizację dużo bardziej niż myślałem. Oczywiście pierwsze miejsce było nieosiągalne (Marek wraz z Ozzy'm zniknęli mi z oczu po kilkuset metrach), jednak udało nam się trzymać w stawce kolejnych 4 biegaczy ze zwierzakami. Po dwóch kilometrach została nas trójka, w tym Adam z Colą, czyli zeszłoroczni zdobywcy trzeciego miejsca). Niestety przewaga tej dwójki systematycznie się zwiększała - nie miałem sił w nogach.

Rozpoczynamy pogoń za podium

Sytuacja taka trwała przez kolejne 2 km, na ostatnim nawrocie zdecydowałem, że postaram się nie zawieźć Dilberta i zmuszę się do przyspieszenia. W międzyczasie Cola nieco osłabła, więc Adam spuścił ją ze smyczy, przez co stracił kilka sekund - od tej chwili jego psina mogła samodzielnie dostosowywać tempo, co wyszło jej na dobre. 500 metrów od mety znalazłem resztkę sił i odłączyłem się od walecznej psiej debiutantki (wielkie serce do walki w tak małym stworzeniu), ruszając w stronę Adama, który musiał zwolnić, czekając na Colę. Ostatni zakręt, szybki zbieg i okazało się, że zeszłoroczne podium będzie powtórzone w 2014 :-)

Udało się - teraz pędzimy do mety bez oglądania się!

Piękne ujęcie mojego medalisty

Chwila relaksu i czas na złapanie oddechu, wzajemne gratulacje i podziękowanie za wspaniałą walkę (ostatecznie różnica między drugim a czwartym miejscem wyniosła ok. 10 sekund - mowa oczywiście o kategorii "biegacze z psami"). W nagrodę nasze zwierzaki otrzymały po worku karmy, świetną zabawkę, smycz z pasem do biegania - od razu widać, że to czworonogi były najważniejszymi uczestnikami zawodów, na osłodę dla biegaczy były przygotowane drożdżówki :-) Cieszy mnie takie przeniesienie akcentów, pokazanie, że warto angażować się w spólną aktywność fizyczną z naszymi "braćmi mniejszymi", których często zamykamy w domu zapominając o tym, że pobyt na świeżym powietrzu jest dla nich bardzo istotny.

Chwila zadumy w poszukiwaniu... (fot. Grzegorz Perlik)

... drożdżówki (którą nie podzieliłem się z Grzesiem - przepraszam) (fot. Andrzej Czasowiec)

Nie doceniłem Dilberta, jednak uświadomiłem go, że jeśli chce walczyć w przyszłym roku o podium, musi bardziej mobilizować mnie na wspólnych treningach, bo w tym roku dałem z siebie wszystko (wyszedł przy okazji najszybszy bieg w tym sezonie), a rywalizacja będzie zapewne coraz bardziej zacięta. Na zdjęciach widzę, że pełnię szczęścia mój psiak osiąga przy większych prędkościach, już będę pamiętał, żeby nie zwalniać zbytnio tylko z jego powodu - z drugiej strony, w chwili słabości nie mogę już korzystać z wymówki "Biegnę z psem, więc muszę zwolnić, żeby się nie zmęczył" ;-)

Najwdzięczniejszy... (fot. Grzegorz Perlik)

... i najgrzeczniejszy pies na świecie! Ale to tylko pozory ;-) (fot. Grzegorz Perlik)

Drodzy organizatorzy Biegu z Łapką - dziękujemy i do zobaczenia za rok!

Dekoracja zwycięzców (fot. Grzegorz Perlik)

Dilbert stwierdził, że nie podzieli się nagrodą z Colą (fot. Andrzej Czasowiec)

P.S. Okazało się, że Dilbert biegł z zapaleniem ucha, które w sposób zauważalny ujawniło się wieczorem - tak więc nie było wielkiego świętowania, czas na leczenie, potem będzie ucztował kosztując mięsa z renifera w galarecie.