wtorek, 7 lipca 2015

Ponowna psich łapek moc w Bydgoszczy

Ostatni weekend upłynął pod znakiem jednego z sympatyczniejszych akcentów w corocznym kalendarzu biegowym, jakim jest Bieg z Łapką. W tym dniu ambicje i walka zawodników schodzi niejako na drugi plan, bo specjalnie wynagradzane i doceniane są wysiłki psich kompanów. Zgiełk i wszechobecne szczekanie w okolicach Kanału Bydgoskiego bez problemu sprowadzą zbłąkanego biegacza na miejsce startu.

Pełne skupienie przed biegiem (fot. Bydgoscy Biegacze)

W tym roku wybierałem się do sąsiadów zza miedzy z odmiennym nastawieniem niż do tej pory. Przez ostatnie dwa lata było to zawsze nasze święto - Dilberta i moje. To on był jedynym zdobywcą pucharów w domu, plasując się po każdym starcie na podium. Tym razem jechałem sam, wspominając to, że Jego już nie ma. Wahałem się, czy w ogóle wystartować, jednak uznałem, że tak najlepiej oddam hołd mojemu psiakowi - biegnąc ile sił po kolejny medal z łapką na awersie.

Beata zawsze ciepło wspomina Dilberta (fot. Czasowiec)

Okazało się, że z powodu aktualnych warunków pogodowych i troski o psie zdrowie skrócono dystans o połowę, w związku z czym dane nam było przebiec jedną pętlę o długości ok. 4km. Przed startem spotkałem "starych" znajomych, od których otrzymałem wiele ciepłych słów pełnych otuchy i miłych historii dot. Dilberta - jak to dobrze, że nie tylko we mnie pozostawił pozytywne wspomnienia, wymuszające uśmiech na twarzy - dzięki, Beato, Grzesiu, Andrzeju!

Barwy klubowe zaprezentowane po raz pierwszy na sąsiedzkiej ziemi (fot. Czasowiec)

Z Grzesiem zawsze jest za mało czasu na rozmowy przed startem (fot. Czasowiec)

Jedno okrążenie rozgrzewki, chwila na złapanie oddechu i start! Krótszy dystans obligował do podkręcenia tempa - 16 minut z moim "wirtualnym psem" przeleciało bardzo szybko i czułem, że historia się powtarza - znowu Marka z Ozzy'm nie było szans gonić, ponownie na ostatnim kilometrze biegłem "łeb w łeb" z Adamem, który na potrzeby biegu zmienił "zawodnika" - w niedzielę w wyścigu towarzyszyła mu Anelka. I tak jak rok temu, na mecie dzieliło nas kilka sekund. Mimo to, oczywiście, emocje już nie były te same. Na finiszu Beata wręczyła mi przepiękny medal - zdecydowanie najładniejszy z dotychczasowych.

Początek biegu - w tym roku samotnie... (fot. Bydgoscy Biegacze)

Stwierdziłem, że nie poprzestanę na tej jednej pętli i wykonam jeszcze jedną - indywidualną, z dala od hałasu i atmosfery ścigania się. To były dla mnie najbardziej emocjonalne kilometry w życiu, przepełnione wspomnieniami wysiłku i jednocześnie radości, jakie były udziałem Dilberta jeszcze rok temu...

Korzystanie z pięknej, słonecznej pogody (fot. Bydgoscy Biegacze)

Miłym akcentem były biegi dzieci - te spontaniczne, pozbawione strategii i planu wyścigi zawsze przepełnione są radością, nie tylko uczestników. Świetnie oglądało się naszą "młodzież mniejszą" stawiającą swoje pierwsze kroki w zawodach sportowych.

Część toruńskiej reprezentacji (fot. Czasowiec)

Tradycyjna drożdżówka, łyk wody i można wracać do domu. Jedynie na tylnym siedzeniu samochodu brak znajomego pyska i przyjacielskiego spojrzenia zmęczonych biegiem oczu...

A za rok ponownie pojadę do Bydgoszczy spotkać się ze swoimi dwu- i czworonożnymi znajomymi!