sobota, 24 października 2015

Łyso mi...

Dziś mała odskocznia od tematów stricte biegowych. Skupię się na zaroście, z którym trzeba sobie codziennie radzić. Jestem pod tym względem minimalistą, czyli usuwam praktycznie wszystko, co się da ;-) 

Wrodzone (i tytułowe) lenistwo zmusiło mnie do zaopatrzenia się we wszelakiego rodzaju sprzęt elektryczny - maszynki do golenia, do strzyżenia, trymery - zebrało się tego kilka sztuk. W tym aspekcie wierny jestem firmie Philips, ich sprzętem krzywdy sobie nie zrobiłem, co jest wg mnie niezłą rekomendacją ;-)

 Moja Philipsowa rodzinka do zadań codziennych i specjalnych

Kilka miesięcy temu zdecydowałem się na bezkompromisowy ruch. Dotąd nigdy nie posiadałem szczególnie bujnej fryzury, utrzymywałem równą długość włosów na poziomie 3mm, jednak zachciało mi się zmiany i "wyzerowałem" owłosienie na głowie. Do tego celu użyłem maszynki QC5580. Po kilku minutach "operacji" miałem ochotę zwrócić ją do sklepu, bo poza mało estetycznymi łysymi "plackami" większość czupryny była na miejscu. Zmieniłem jednak sposób działania na krótsze, bardziej dynamiczne ruchy, co dało pożądany efekt. Obyło się bez otarć, krwawienia i innych niemiłych przygód. Nie ukrywam, że duża w tym zasługa mojej kształtnej łepetyny.


 Ostatni zakup - maszynka z opcją strzyżenia "na zero"

Pierwsze godziny z łysą głową były ciekawym doznaniem. Z jednej strony czułem każdy delikatny ruch powietrza, z drugiej jednak obawiałem się, że wrażliwość będzie większa. Czułem się fantastycznie i póki co nie mam zamiaru zmienić sposobu strzyżenia.

Pozostaje jedynie kwestia narzędzia. Zdecydowałem się na maszynkę elektryczną, gdyż bałem się tego, że ręczną, "analogową" mogę zrobić więcej szkody niż pożytku. Miałem okazję zweryfikować swój pogląd po tym, jak producent maszynek Wilkinson zaproponował mi udział w teście swojego nowego produktu, Xtreme3 Ultimate Plus.

 Zestaw do testowania od Wilkinson

Nigdy nie trafiało do mnie wyszukane nazewnictwo sprzedawanych towarów, więc i tym razem przeszedłem obok tego do porządku dziennego. Zwróciłem jednak uwagę na to, co ma wyróżniać te maszynki od konkurencyjnych produktów jednorazowych. Wg Wilkinson są to:
- 3 elastyczne ostrza na ruchomej główce,
- szeroki pasek nawilżający (oraz napinający),
- ergonomiczny kształt rączki.

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Przyznam, że konstrukcja i złożoność maszynki zaimponowały mi. Do tej pory korzystałem jedynie z najprostszych "jednorazówek" (kupowałem je głównie w celu delikatnych korekt po maszynce elektrycznej), a tego rodzaju budowa kojarzyła mi się jedynie z wymiennymi końcówkami.

Okazało się, że na polu bitwy z moją głową obyło się bez ofiar. Zdziwiło mnie to, jak dobrze prowadzi się maszynka, i jak delikatnie i szybko przebiegał cały proces. Mimo trzech ostrzy nie nastąpiło żadne podrażnienie czy krwawienie. Czułem się komfortowo.

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Porównując czas golenia do tego, ile muszę poświęcać przy maszynce elektrycznej również miło się zaskoczyłem. Dzięki temu, że praktycznie wystarczało jedno pociągnięcie w danym miejscu, nie musiałem ponawiać golenia i całość zakończyłem ok. 50% szybciej niż do tej pory - głowa świeciła łysiną, aż miło :-)

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Tym razem marketingowe teksty miały w sobie dużo racji. Z testów Wilkinson Xtreme3 Ultimate Plus jestem bardzo zadowolony - naprawdę staram się być obiektywny, więc nie jest to opinia pozytywna w podziękowaniu dla producenta. Z drugiej strony łatwo było mi porównać ten produkt z dotychczas wykorzystywanymi maszynkami ręcznymi, gdyż, jak pisałem wcześniej, zawsze były to najprostsze modele. Szczerze mówiąc nie wiem, jaki byłby wynik starcia z produktem z wysokiej półki w ofercie konkurencji.

 Porównanie z "ekonomiczną" maszynką jednorazową

Wiem jednak, że gdybym nie posiadał już elektrycznej maszynki do strzyżenia, Wilkinson Xtreme3 Ultimate Plus na pewno byłby w sferze moich zainteresowań. Ponadto jest to też mój faworyt nie tylko w przypadku golenia głowy, ale także zarostu na twarzy - oczywiście "od święta", bo na codzienne zabiegi też wolę oddać się maszynce elektrycznej, głównie ze względu na wygodę. W końcu tytuł "leniwego biegacza" zobowiązuje ;-)

- - - - - - - - - - -
Jeśli dotrwaliście do końca tego wpisu, mam małą niespodziankę. Jeśli ktoś z Was chce wraz ze mną przetestować opisywaną maszynkę od Wilkinson, proszę o kontakt - jeśli pozostaną mi jeszcze jakieś sztuki, to w przyszłym tygodniu chętnie się z Wami nimi podzielę. W zamian oczekiwałbym jedynie krótkiej, szczerej opinii dotyczącej korzystania z produktu - oczywiście jak najszybciej, ponieważ kampania jest ograniczona czasowo :-)

czwartek, 15 października 2015

Co to był za weekend!!!

Nieco ochłonąłem po emocjach, których doświadczyłem przez ostatnich kilka dni... Staram się pozbierać to, co udało mi się osiągnąć.

W piątek, jako ostatni akcent przed Poznań Maraton, wziąłem udział w trzeciej i ostatniej odsłonie cyklu "Twarde Piątki", czyli wieczornym bieganiu w Toruniu na dystansie 5km. Założenia były takie, że po dwóch występach zwieńczonych życiówkami (19m42s, następnie 19m34s), tym razem będzie to bieg treningowy, bez ryzykowania kontuzją przed niedzielnym występem. Jednak, jak to zazwyczaj u mnie bywa, wyszło bezkompromisowo. Ruszyłem ostro do przodu, starając się tym razem nieco inaczej rozłożyć tempo - zamiast szybszego pierwszego i ostatniego kilometra (kosztem szybkości w połowie dystansu), wszystkie okrążenia pokonałem z w miarę wyrównanym czasem. 

Tak w ciemnościach biegnie się po życiówkę! (fot. Toruń Marathon)

Miałem nadzieję, że sił wystarczy na pokonanie bariery 19m30s, i faktycznie, udało się. Niesiony chłodnym piątkowym powietrzem wpadłem na metę z czasem 19m20s!!! Oznacza to, że w ciągu dwóch tygodni poprawiłem się o ponad 20 sekund - dla mnie rewelacja, szczególnie że już pierwszy z osiągniętych rezultatów był blisko minutowym progresem w stosunku do poprzedniej życiówki!


Komplet medali i moje szczęśliwe buty na krótkie, szybkie biegi

Uzyskany czas pozwolił mi na spokojne utrzymanie się w top 20 klasyfikacji generalnej "Twardych Piątek", w której ostatecznie znalazłem się na 15. miejscu, na ponad 200 uczestników.

Takie wyniki pozytywnie odbiły się na mojej psychice przed niedzielnym maratonem. 

Wyruszyliśmy z Torunia przed 5 rano, żeby na miejscu zameldować się w okolicach godziny 7, co pozwoliło nam na spokojne dostanie się w okolice startu i przygotowanie się do biegu. Temperatura w okolicach 0 stopni nie przypominała w niczym poprzednich poznańskich startów, do tego zapowiadano ostry wiatr. Na szczęście było dużo przyjemniej - chłodu nie odczuwało się prawie wcale, wiatr też nie przeszkadzał na trasie - no może poza ostatnimi trzema kilometrami, ale wtedy przecież wszystko wydaje się przeszkodą ;-)

 Było chłodno, ale za to słonecznie

Wyruszyłem uzbrojony w opaskę z czasem 3h19m - co prawda nie liczyłem na nową życiówkę, ale początkowy bieg na taki wynik dawał mi większe szanse na ukończenie w okolicach 3h30m w przypadku osłabnięcia w końcówce. Okazało się, że sił wystarczyło na to, co mimo wszystko miałem skryte w marzeniach, czyli przekroczenie 3h25m - nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa po przebiegnięciu przez INEA Stadion, czyli na 37km. Mimo wszystko udało mi się utrzymać w miarę równe tempo, które wystarczyło na moją, a jakże, życiówkę: 3h22m36s!!!

 Nie było czasu na podziwianie stadionu "od środka"

Muszę przyznać, że byłem w szoku przez całą drogę powrotną do domu - naprawdę sądziłem, że nic lepszego niż wiosenny rekord już nie osiągnę, a tu taka niespodzianka! Okazuje się, że jednak tkwi we mnie jeszcze pewien potencjał :-)

Na pochwałę dla organizatorów zasługuje zmiana trasy - oczywiście rewolucji tu nie było, jednak niejako "odwrócenie" kierunku, przebiegnięcie przez stadion pod koniec dystansu zamiast początkowego fragmentu, dodatkowo wrażenie jednego wielkiego zbiegu przez pierwsze kilometry - to wszystko sprawia, że jest ona w obecnej postaci znacznie ciekawsza i przyjaźniejsza dla biegacza niż dotychczasowa.

 Ostry finisz w pogoni za cennymi sekundami

Poznański maraton jest dla mnie wyjątkowym biegiem. To tutaj miał miejsce mój drugi bieg na "królewskim dystansie", który udowodnił, że na takie zawody trzeba być przygotowanym. Miałem wówczas niedoleczoną kontuzję, co zemściło się na mnie okrutnie - druga połowa dystansu to była walka z samym sobą, więcej chodzenia niż biegania, do tego problemy żołądkowe (hasło "schabowe" do dziś wśród znajomych biegaczy budzi uśmiech na twarzy...). To nie mogło się dobrze skończyć i rzeczywiście tak było - wynik 4h07m nie oddaje nawet w połowie zmęczenia i zniechęcenia, jakie były mi dane.

Z drugiej strony w Poznaniu kończyłem zdobywanie Korony Maratonów Polskich, więc zeszłoroczne wrażenia były zgoła odmienne od wcześniejszych wspomnień.

No i występ w 2015 z kolejną życiówką, zbliżająca mnie do kolejnej bariery - może za rok wrócę tu, by pobiec w czasie krótszym niż 3h20m?

 Konsekwentnie realizowany plan treningowy przyniósł niespodziewanie dobry rezultat i wiarę we własne możliwości

Jest czwartek. Do dnia dzisiejszego odpuściłem sobie bieganie, pozostałem jedynie przy rowerze (droga do pracy) i ćwiczeniach w domu. Jednak należy skończyć to lenistwo i ruszyć w trasę. Za nieco ponad tydzień kolejny maraton, tym razem na miejscu, w Toruniu, więc nie będę już musiał wstawać przed świtem ;-) Biec będę w tempie konwersacyjnym, żeby ukończyć zawody ze znajomymi w czasie 3h45m - 4h00m.

 Lepiej tego ująć nie można - to może jeszcze życiówka na "dyszkę" za miesiąc?

Kolejny poważnym sprawdzianem w tym roku będzie listopadowy bieg w Gniewkowie, gdzie szybka trasa pozwala zweryfikować swój wynik na dystansie 10km.

Ten rok już jest dla mnie wyjątkowy, do tego (odpukać) bez żadnej kontuzji, co już samo w sobie jest istotnym osiągnięciem ;-)

czwartek, 8 października 2015

Szybki konkurs

Jak pisałem w poprzednim poście, aktualnie biorę udział w cyklu biegów "Twarde Piątki". Przy ukończeniu przynajmniej dwóch wyścigów organizator zapewnia podwójny bilet na pierwszy w sezonie mecz drużyny koszykarskiej Polski Cukier Toruń, z wicemistrzem Polski - PGE Turów Zgorzelec (11 października, godz. 18:00). 


Niestety nie będę mógł wziąć udziału w tym wydarzeniu (startuję tego dnia w Poznań Maraton i nie dam rady wrócić na czas), dlatego też chętnie odstąpię swoje dwie wejściówki. 

W tym roku pobiłem większość swoich życiówek. Jedynym dystansem, na którym mi się to nie udało jest 10km - usprawiedliwiam się tym, że nie startowałem praktycznie w tym sezonie w "dyszkach". W związku z tym mam małe pytanie - jaki jest mój dotychczasowy "personal best" na tym dystansie? Bilety trafią do osoby, która do północy jako pierwsza poda wynik najbliższy rzeczywistemu :-) Odpowiedzi proszę udzielać pod wpisem.


Mała kwestia logistyczna - nagrodę mogę przekazać osobiście w piątek wieczorem, przed lub po ostatnim biegu "Twarde Piątki".

poniedziałek, 5 października 2015

Szybkie akcenty końcówki planu treningowego

Rozpoczęło się ostateczne odliczanie do startu w pierwszym z jesiennych istotnych startów - Poznań Maraton. Ostatnie tygodnie w moim planie treningowym to istotny zwrot w stronę ćwiczeń szybkościowych (interwały, WT) w miejsce podbiegów czy dłuższych wybiegań.

Tak się złożyło, że idealnie w te proporcje wpisały się toruńskie imprezy z cyklu "Twarde Piątki" - 3 starty w kolejnych tygodniach, na tej samej trasie 5km, które odbywają się w piątkowe wieczory. Przy okazji ma to być promocja tutejszego maratonu, w którym także, dwa tygodnie po Poznaniu, wezmę udział.


Muszę przyznać, że jestem bardzo zaskoczony swoją dyspozycją w tych zawodach. Dotychczas odbyły się pierwsze dwa starty. W pierwszym z nich wziąłem udział niejako w ciemno - mało biegam na tak krótkich dystansach, życiówka nie była imponująca (20m34s), więc i nie oczekiwałem cudów. Okazało się, że adrenalina zadziałała. Zabrałem się na pierwszym kilometrze z grupą pościgową za czołówką, przez co pierwszą z pięciu pętli zakończyłem z czasem 3m52s - byłem w szoku, że mi się to udało, spodziewałem się, że zapłacę za to na końcu wyścigu. Na szczęście tak się nie stało, głównie dzięki temu, że celowo nieco zwolniłem utrzymując tempo średnio 4m07s / km, co dało mi dużo energii na ostatnich kilkuset metrach, na których udało mi się jeszcze wyprzedzić kilku zawodników. Na metę wpadłem z niewyobrażalną dla mnie nową życiówką: 19m42s!!!


Przed zawodami wynik w okolicach 21 minut brałbym w ciemno, zupełnie nie czułem się na siłach w szybkich, krótkich dystansach... Dodatkową, bardzo miłą niespodzianką było to, że w klasyfikacji generalnej uplasowałem się na 19. miejscu w gronie blisko 200 startujących! Przyjemna jest świadomość znalezienia się w 10% najszybszych biegaczy w zawodach :-)

Sama impreza bardzo przypadła mi do gustu, drobnymi niedogodnościami był jedynie szybko zapadający zmierzch i słabe oświetlenie trasy oraz fakt dublowania zawodników (trasa to 5 pętli po 1km), które rozpoczynało się już w okolicach 2km - biegnąc wąskimi chodnikami czasem trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby się z nikim (ani z niczym na poboczu) nie zderzyć...

Swoją radość studziłem tym, że większość szybkich zawodników nie wzięła udziału w imprezie, ładując akumulatory na znacznie bardziej prestiżowy bieg na 10km w Grudziądzu, który miał się odbyć kilkanaście godzin później. Dlatego też prawdziwym sprawdzianem możliwości miał być start tydzień później. Tym razem udział wzięli czołowi toruńscy zawodnicy, więc pogoń zapowiadała się na trudniejszą. Na domiar złego bolało mnie kolano (prawdopodobnie po testowaniu nowych butów, ale o tym w kolejnym wpisie), więc po nasmarowaniu go "przyjacielem biegacza" czyli maścią Bengay, ruszyłem w trasę.



Tym razem stwierdziłem, że szybkie tempo w okolicach 3m50s będę chciał utrzymać przez dwa pierwsze okrążenia, żeby potem nieznacznie zwolnić, kumulując energię na finisz. Wszystko udało się perfekcyjnie i nie dowierzałem wbiegając na metę przy liczniku wskazującym 19m34s!!! 

Dodatkowo, po sprawdzeniu oficjalnych wyników, okazało się, że ponownie zmieściłem się w "top 20", zajmując miejsce 18/222 :-)


Nie powiem, bardzo mnie to podbudowało i dało dodatkowego kopa w temacie kolejnego startu na "królewskim dystansie". Do tej pory, po osiągnięciu w Łodzi życiówki 3h25m moja motywacja do łamania kolejnego rekordu stopniała - znam swoje możliwości i kolejna poprawa wyniku nie wydaje mi się realna. Jeśli jednak mój organizm tak miło mnie zaskoczył podczas "Twardych Piątków", to może szykuje też dla mnie niespodziankę w Poznaniu? Podchodzę do tego spokojnie, jednak wystartuję z zamiarem uzyskania wyniku 3h23m. Gdyby się udało, będę przeszczęśliwy, w przeciwnym wypadku też nie będę miał sobie nic do zarzucenia - swoje już zrobiłem na wiosnę i nie muszę nic sobie udowadniać.



 Ostatni start w ramach "Twardych Piątków" powinienem potraktować treningowo, wszak odbędzie się on niecałe dwa dni przez maratonem. Taki mam zamiar, ale zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce, czy znowu adrenalina mnie nie poniesie. Muszę tylko pamiętać o zabraniu ze sobą czołówki ;-)