poniedziałek, 11 listopada 2013

Make biegi not niepodległościowe zadymy

Nigdy nie uważałem się za wielkiego patriotę, jednak od kilku lat staram się na swój sposób obchodzić Święto Niepodległości. Zawsze mierziły mnie podniosłe przemarsze, wielkie hasła i ogólne przekrzykiwanie się, kto bardziej kocha Polskę i zasługuje na miano "Prawdziwego Polaka". Dlatego tak bardzo popieram rosnące w siłę grono osób, które tego dnia starają się łączyć ponad podziałami i razem z uśmiechem na twarzy zademonstrować fakt świętowania podczas wspólnego biegania.

Dwa lata temu w Łubiance rozpocząłem swoje bieganie w zorganizowanych zawodach. Mimo kilku rzeczy, które można poprawić (wiadomo, nigdy nie dogodzi się każdemu), staram się odwiedzać tę pobliską gminę i przyłączyć się do sportowych obchodów 11 listopada. Tak też było i dzisiaj.

 (fot. Jan Chmielewski)

Po dość aktywnej jesieni nie zakładałem wielkiego wyniku, sądziłem, że 48 minut na dystansie 11 km będzie miarodajnym czasem dla moich obecnych możliwości "po przejściach". 

Już w biurze zawodów pozytywnie się zaskoczyłem - do pakietu dołączono świetnie zaprojektowaną koszulkę techniczną; z tego też powodu specjalnie wybrałem o numer większą, żeby z dumą prezentować "orzełka" na nadchodzących "mroźnych" biegach, jako ostatnią, zewnętrzną warstwę.

Troszkę nas przetrzymano na starcie, na szczęście liczne grono biegaczy zapewniło ochronę przed wychłodzeniem organizmu podczas 15-minutowego opóźnienia...

(fot. Jan Chmielewski)

W tym roku zrezygnowano z transportu na start oddalony o kilka kilometrów od mety w Pigży, przez co zmodyfikowana została cała trasa. Wg mnie to zdecydowany minus. Bieg stracił wiele ze swojego dotychczasowego klimatu. Zamiast asfaltowej drogi skierowano nas na ścieżkę rowerową szerokości 3 metrów. Przez to na pierwszych 3 kilometrach trzeba było zbiegać na pobliskie pola, żeby wyprzedzić osoby biegnące turystycznie, w grupie. Chyba nie da się nauczyć ludzi, żeby ustawiali się na starcie w takim miejscu, które odpowiada zakładanemu wynikowi. Staram się nie zawadzać szybszym, jednak chyba to jest mój błąd. Wiem, powiecie, że tu nie chodzi o sportowy rezultat etc., jednak chyba nikomu nie jest miło, gdy nagle musi wręcz się zatrzymać i kombinować, jak wyprzedzić "spacerowiczów". Zazwyczaj problemu nie ma, gdy pierwsze kilometry to dość szeroka droga, tu było inaczej.

Dodatkowo zostaliśmy dziś pozbawieniu atrakcji, jaką niewątpliwie zawsze była możliwość przebiegnięcia przez Zamek Bierzgłowski. Zamiast tego mogliśmy tylko zerknąć w jego stronę i skierowano nas w lewo. Mało tego, oznaczenia na trasie chyba jednak przewidywały wstępnie ten punkt, bo od 6-tego kilometra oficjalne znaki zaczęły wskazywać dystans o 500 metrów większy niż rzeczywisty. Przepraszam w tym miejscu osoby, którym po biegu uświadomiłem, że nie pokonały jednak 11km, tylko 10,5km...

 (fot. Jan Chmielewski)

Jednak dość marudzenia - medal na mecie ładny (tym razem bez Maryjki, więc nic mnie nie parzyło w piersi, hehe...), ludzie zadowoleni, mam nadzieję, że posiłek regeneracyjny zadowolił podniebienia wszystkich biegaczy (niestety nie dane mi było skosztować, rodzinka czekała na mnie w domu, więc po dotarciu do mety był czas jedynie na kilkusetmetrowe schłodzenie mięśni i rozciąganie, po czym zapakowałem się do samochodu). Wynik 45 minut dużo lepszy niż zakładany (oczywiście po przekalkulowaniu dystansu)...


A za rok pewnie znowu odwiedzę Łubiankę... :-)

P.S. Wielkie dzięki dla Janka Chmielewskiego za ponowne wspaniałe fotograficzne pamiątki z biegu :-)

2 komentarze:

  1. Świetny wynik, gratulacje! 40 minut na dyche rozumiem już złamane, czy na przyszły sezon? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamil, póki co nie ma szans nawet na zbliżenie się do życiówki (42:02), o łamaniu 40 minut mogę marzyć ;-)

    OdpowiedzUsuń