czwartek, 12 grudnia 2013

Mikołajkowy bełkot, czyli czas na roztrenowanie

Kolejny Półmaraton Św. Mikołajów jest już za mną. Dla mnie był to najgorszy z biegów pod tą nazwą, w jakich brałem udział. Zapewne wiele dobrego dało się o nim wyczytać, więc skupię się na negatywach - najwyżej wyjdę na marudę ;-) Co mnie drażniło najbardziej?

Pakiet startowy i mój piękny numer

- coraz mniejsze akcentowanie charytatywnego podejścia do biegu. Kilka lat temu można było kupić chociażby koszulkę techniczną, z której dochód miał być przeznaczony na potrzebujące dzieci. Ostatnio odchodzi się od tego, organizator jakby od niechcenia wspomina, żeby przynosić upominki, nie deklarując przy tym formy pomocy ze swojej strony; Może w przyszłym roku uczestnicy sami powinni przelać część kwoty wpisowego na rachunek wskazanej organizacji?

Jeden z ciekawszych akcentów dla przyjezdnych - bieg przez toruńską starówkę

- wciągnięcie w polityczne zagrywki. Taka masowa, medialna impreza, udział kilku tysięcy osób w czerwonych strojach, to łakomy kąsek dla wszelkiego rodzaju oficjeli. Nie inaczej było tym razem, wplatając półmaraton w obchody otwarcia nowego mostu w Toruniu. Nie chcę schylać się nad faktem kilkudniowego świętowania oddania do użytkowania przeprawy przez rzekę (pochody, koncerty, wycieczki, przemarsze - jakoś mi się to kojarzy z minionym ustrojem). Fajnie, że mogliśmy startować właśnie z niego, ale skoro bieg został ujęty w programie "Święta Mostu", wypadałoby liczyć na jakiekolwiek wsparcie ze strony miasta. Jednak nic z tego - wpisowe pozostało na poziomie zbliżonym do zeszłorocznego. Ale oczywiście kwieciste przemowy i "podczepianie" się panów w garniturach pod "Mikołajowy" bieg dobrze wygląda potem w broszurkach przedwyborczych. Ciekawe, Golcom czy Piersiom można było zapłacić, ale dołożyć się do wpisowego już nie?


- odwołanie bicia Rekordu Guinessa. Jedną z zachęt dla biegaczy miało być oficjalne stwierdzenie największej na świecie ilości Św. Mikołajów wykonujących rozgrzewkę ("pajacyki") w tym samym miejscu. Do ostatniej chwili nie było przeciwwskazań, jednak kilka dni przed startem, po cichutku, wycofano się z tego pomysłu, bo rzekomo... taka forma aktywności mogłaby grozić stabilności konstrukcji mostu... Nawet nie chce mi się jakoś szczególnie komentować całej sytuacji.


- brak jakiegokolwiek zabezpieczenia oblodzonej części trasy. Po minięciu ok. połowy dystansu pokonanego na nawierzchni asfaltowej wbiegliśmy do lasu, co raczej nie dziwi nikogo z uczestników. Jednak świeżo zmrożonej ziemi nikt nie posypał nawet piaskiem - efektem było obserwowanie kilku efektowych wywrotek. Udało mi się dotrzeć bez żadnego urazu, więc ten odcinek biegu odbieram jako ciekawe wyzwanie i trening w utrzymywaniu równowagi. Ciekawie robiło się tak naprawdę w drodze ze stadionu do depozytu. Pochyła, oblodzona nawierzchnia była nie lada wyzwaniem, stwierdziłem, że bezpieczniej będzie przejść się po trawie...

Wyjątkowo spokojny finisz

- no właśnie, depozyt. Organizatorzy najzwyczajniej zakpili z biegaczy lub wykazali się skrajnym brakiem wyobraźni. Kilka tysięcy worków zostało wrzuconych do małej salki i porozrzucanych w prowizorycznych grupach wg numerów. Udało mi się dotrzeć do tego miejsca w miarę szybko, "załapałem" się na stanie w kolejce w środku budynku. Mimo dużego zapału i chęci ze strony osób z obsługi, chaos wzrastał, przy tym również zniecierpliwienie Mikołajów, którzy musieli kilkadziesiąt minut czekać, aż będzie im dane schować się przed mrozem w pomieszczeniu.

W efekcie po prostu:
1) przybyłem na start, 
2) przebiegłem, 
3) przebrałem się,
4) wróciłem do domu.

Jak widać na załączonym obrazku - w tym roku Mikołaj jest zły ]:->

Bieg dla mnie zupełnie bez historii, bez emocji, bez klimatu... Jeśli dołożyć do tego odczuwalne w nogach zmęczenie sezonem i brak optymalnej formy, należy jedynie odnotować ukończenie półmaratonu w czasie 1h41m. Nie mogłem wykrzesać z siebie nawet sportowej złości, żeby walczyć o coś więcej. Po kilkunastu kilometrach w towarzystwie Michała, który walczył o konkretny wynik, odłączyłem się od niego zostając nieco w tyle - ani nogi, ani głowa nie chciały współpracować ;-)

Chyba najładniejszy z dotychczasowych "Mikołajkowych" dzwonków

Staram się w każdej sytuacji szukać pozytywów, stąd sam jestem zdziwiony swoim niesmakiem i marudzeniem po tym biegu, ostatnim w tym roku. Celowo odpuszczam niemal tradycyjny Bieg Sylwestrowy w Brzozie, chyba czas na kilkutygodniowe roztrenowanie i odpoczynek od szybszych akcentów. Oczywiście nie zrezygnuję w tym czasie z przebieżek, jednak dystans i tempo odpowiednio zmniejszę, żeby nabrać świeżości i głodu biegania.

1 komentarz:

  1. Po doświadczeniach różnych biegów w 2013 zaczynam przychylać się coraz bardziej do mniejszych imprez. Masówki nie mają klimatu, na trasie jest mega tłok, a organizatorzy zupełnie nie ogarniają. Porównuję Twoją relację z maratonem toruńskim, który wg mnie miał mniej minusów. Wolontariusze byli mało zorientowani, no i sprawa medali...

    Tak czy siak - odpoczywaj! A potem... wracaj z nowymi siłami i enuzjazmem na trasy, szlaki, przeprawy :)

    OdpowiedzUsuń