środa, 9 kwietnia 2014

Niedosyt mimo maratońskiej życiówki

Drugi maraton w ramach zdobywania Korony Maratonów Polskich jest już za mną. Podobnie jak w przypadku Warszawy, i tym razem udało się poprawić życiówkę (równo o 2 minuty), więc obecnie mogę się pochwalić wynikiem 3:41:52. Nie cieszy mnie to jednak w 100%. Ale po kolei...

Dowód na to, że stawiliśmy się w Biurze Zawodów

Uczestnictwo w 41 Maraton Dębno wiązało się w naszym przypadku z ponad 300-kilometrową wycieczką, więc wraz z Michałem i Waldkiem wyruszyliśmy już w sobotę rano, żeby mieć czas na odpoczynek na miejscu i start z maksymalną dawką energii. Punktem wypadowym był Kostrzyn nad Odrą, gdyż w samym Dębnie baza noclegowa praktycznie nie istnieje. Nocleg mieliśmy zapewniony w gospodarstwie agroturystycznym, na skraju lasu, więc popołudniową porą wybraliśmy się na krótką przebieżkę w kontakcie z naturą, tempem mocno turystycznym.

Pakiet startowy z tradycyjnym dla Dębna proporczykiem

Biuro Zawodów, odbiór pakietów i Pasta Party - to wszystko było do załatwienia jeszcze w sobotę. Uśmiech na twarzy budziły tłumaczenia z polskiego na angielski dla kluczowych miejsc. Cudzoziemcy mogli się m.in. dowiedzieć, że zbiornik z zimną wodą to "COLT water" ;-) Szybkie wciągnięcie makaronu, popicie go kawą i mogliśmy już zbierać się do Kostrzyna. A, nie można zapomnieć o "fociach" dokumentujących najważniejsze momenty i sytuacje "dnia przed maratonem". Humory dopisywały, pogoda też zapowiadała się niezła.

"Wystrzałowa" zimna woda

Jeśli chodzi o sam bieg, to pierwsze 35 kilometrów było w moim wykonaniu wręcz książkowe. Ponownie wybrałem strategię Negative Split, która idealnie sprawdziła się w przypadku Maratonu Warszawskiego. Tym razem poprzeczkę postawiłem wyżej, celem było złamanie czasu 3:40:00. Tak jak wspomniałem, niemalże do końca biegu wszystko szło zgodnie z planem - buty spokojnie niosły mnie przez kolejne odcinki, przed decydującymi 7 kilometrami miałem jeszcze ok. 40 sekund bonusu. Jednak podświadomie czułem, że coś złego "wisi" w powietrzu. I stało się - po wybiegnięciu na drogę prowadzącą podczas ostatniej pętli do Dębna, w stronę mety, zamiast przyspieszyć do tempa 5:04 min/km znacznie zwolniłem. Okazało się, że cały zaoszczędzony pakiet sekund przepadł, założony czas zaczynał być coraz mniej realny. Psychika zaczęła podpowiadać, że nie ma już sensu walczyć, lepiej odpuścić sobie ten bieg. Nie mogłem zmusić się do zwiększenia tempa, zacząłem jedynie kalkulować, o ile jeszcze mogę zwolnić, żeby chociaż pobić dotychczasową życiówkę. Nie mogę nazwać tego typową "ścianą", po prostu odechciało mi się, wiedziałem, że i tak dobiegnę, ale wola walki zupełnie mnie opuściła. Byłem w stanie jednak zmusić się na ostatnich kilkuset metrach do ostrego finiszu, na którym udało mi się wyprzedzić kilku zawodników - i tyle. Mimo poprawienia najlepszego wyniku o 2 minuty, byłem tak naprawdę na siebie wściekły, że tak łatwo poddałem się swojej podświadomości...

Pakiet regeneracyjny wręczany po biegu - przez chwilę obawialiśmy się, że Pasta Party będzie "na sucho"

Organizacja biegu, trasa (mimo kilku pętli), kibicowanie, atmosfera - to wszystko przemawia za Dębnem. Nie czuło się przepychu "dużych" biegów w Warszawie czy Poznaniu, tutaj po prostu całe miasto "żyło" tym wydarzeniem, co dodawało skrzydeł i sprawiało, że mimo wysiłku chciało się uśmiechać i przybijać "piątki" kibicom na trasie. Nikt nie marudził, że przez biegaczy zamknięte są ulice i nie można przejechać w dane miejsce, wszechobecna życzliwość była wyczuwalna. Warto było wybrać się w tę długą podróż, by przebiec królewski dystans w Dębnie. Przyjemnie biega się w takich "kameralnych" zawodach (chociaż czy można tak określić maraton, w którym startuje ponad 2000 uczestników?).

Blacha do kolekcji

Nie mogę sobie pozwolić na spoczywanie na laurach, ze nieco ponad miesiąc kolejny "koronny" bieg - Cracovia Maraton. Bilety autokarowe zarezerwowane, noclegi załatwione (dzięki, Paweł!), oby tylko nogi pozwoliły na spokojne przebiegnięcie całego dystansu. Na chwilę obecną oczywiście nie zakładam wielkiego rezultatu, ustaliliśmy, że osiągnięcie granicy 4 godzin będzie dobrym planem, żeby nie przeszarżować. Chociaż, kto wie, jeśli pogoda dopisze, może jednak pokuszę się o coś więcej? Na pewno muszę zweryfikować swój Negative Split - chyba nie będę w stanie tak przyspieszać na ostatnich kilometrach, jak na to wskazuje rozpiska, może po prostu wypadałoby początkowy i środkowy fragment maratonu biec szybciej, żeby na finisz mieć większą rezerwę czasową i pozwolić sobie na nieco spokojniejsze pokonywanie tego dystansu? A może przejść do biegu z równym tempem? Nie wiem, obecnie mam wielki znak zapytania w głowie, gdy myślę o optymalnej dla mnie strategii. A czasu do maratonu w Berlinie coraz mniej - jak (i czy) uda mi się zejść w końcu poniżej upragnionego czasu 3:30?

Toruńska ekipa, po odświeżeniu, gotowa do powrotu do domu

Rozważania na bok, czas zebrać się w sobie i wznowić treningi. W poniedziałek udało mi się wykonać standardowy pakiet ćwiczeń w domu, wczoraj pokonałem ponad 10km w tempie poniżej 5:00 min/km, więc pozytywne jest to, że coraz szybciej regeneruję się po wyczerpujących zawodach - oby przełożyło się to na tegoroczną formę!

1 komentarz: