niedziela, 13 października 2013

Motywacja dla lenia biegowego

Bywają (zakładam teoretycznie, bo mnie raczej omijają z poniżej podanych powodów) dni, w których po prostu niechęć człowieka ogarnia na widok butów biegowych - i nie chodzi tu o ich stan wizualny czy zapach ;-) No nie chce się ich ubrać i lecieć "w teren". Jako rasowy leniuch musiałem uzbroić się w mechanizmy obronne do walki z brakiem motywacji do regularnych treningów. Przedstawię dziś te, które przynajmniej u mnie działają najlepiej.

1) dzienniczek treningowy w Excelu
Jestem wręcz uzależniony od statystyk, porównań, wykresików (po części zboczenie zawodowe). Oczywiście staram się nie przesadzać (nie zliczam ilości kroków na 100m czy stosunku zakrętów w lewo do tych w prawo), ale podstawowe rzeczy odnotowuję w arkuszu kalkulacyjnym - rodzaj aktywności (rower, bieg, pompki, brzuszki etc.), przebyty dystans, średni i maksymalny puls czy krótki opis, uwagi (dot. samopoczucia, pogody). Jednak najważniejszą rzeczą jest bezlitosne formatowanie warunkowe; krótka piłka - nie było treningu, pojawia się czerwona, krzycząca krecha na szerokość całego wiersza. Zanim zniknie na górze ekranu, minie kilkanaście dni przepełnionych wyrzutami sumienia. Naprawdę, proste i skuteczne ;-) Do tego licznik dni bez przerwy w aktywności okołosportowej uzupełnia takie narzędzie (udało mi się dojść do ponad 300 dni, który to cykl został przerwany całodzienną podróżą autokarem - nie miałem jak wtedy pobiegać czy porobić kilku serii pompek i brzuszków, więc sierpień zacząłem od brutalnego "0").


2) Endomondo
To niejako naturalne rozwinięcie poprzedniego, przeniesione w wymiar społecznościowy. Do niedawna biegałem z telefonem, dzięki czemu wynik trafiał od razu na serwer, jednak uznałem, że to średnio wygodne rozwiązanie (o gadżetach i sprzęcie do treningów napiszę wkrótce). O ile aparat leży i leniuchuje teraz także za mnie, o tyle trasy i wyniki zrzucam na bieżąco z zegarka z pulsometrem i GPS. Mogę porównać swój rezultat ze znajomymi, zerknąć na graficzne podsumowanie danego okresu czy też wybrać wirtualne rywalizacje lub dopisać swój udział w nadchodzących zawodach. Na pewno jest to rozwiązanie bardziej atrakcyjne graficznie od mojego pliku excel'owego i daje szybszy podgląd sytuacji - jednakże dni lenistwa nie krzyczą tak bardzo z ekranu, są sygnalizowane jedynie kartką w kalendarzu bez ikonki aktywności... Oczywiście tego typu narzędzi jest masa, jednak Endomondo należy do najpopularniejszych i przyjemniejszych w obsłudze.



3) kontrola wagi
Aktualnie to już w moim przypadku niejako sentyment. Kiedy zaczynałem przygodę z bieganiem, głównym motorem działań była chęć zrzucenia zbędnych kilogramów balastu. Wówczas podstawą do poprawy humoru była niższa liczba na wyświetlaczu wagi, natomiast jej wzrost był impulsem do bardziej wymęczających treningów. Na szczęście mam to (póki co) za sobą, ale codzienne ważenie się to codzienny rytuał. W związku z tym, że mój organizm gwałtownie reaguje na to, co i ile jem, lepiej kontrolować skutki ew. weekendowego popuszczania pasa lub imprez rodzinnych... Niestety posiadanie małżonki bez problemów z odchudzaniem i niespożytym apetytem bywa dla mnie zgubne - "niech żyją" zachcianki w postaci pizzy o północy etc. ;-) 

Żeby zobrazować sobie balast wynikający z nadwymiarowej wagi, każde 1,5kg ponad wzorcowe (w moim przypadku) 70kg wyobrażam sobie niczym konieczność biegania z niepotrzebnie dźwiganą butelką wody. W związku z tym łatwo się zmotywować do biegania i zrzucania masy, gdy np. mając 75kg na "liczniku" pomyślę, że trenuję z 5-litrowym baniakiem w dłoni. Wiem, że to znaczne uproszczenie (bo każdy kg to nie tylko zbędna waga, ale też wzrost siły i takie tam), ale w moim przypadku działa odpowiednio na wyobraźnię. 

4) wyniki
Skończyły się czasy, gdy każdy trening dawał w efekcie poprawę życiówki w jakimś aspekcie. Ba, jakbym się nie starał, nie jestem w stanie podczas rozbiegania choćby zbliżyć się do najlepszych wyników - od tego są już tylko starty w oficjalnych imprezach, z pomiarem czasu i numerem na klacie. Wtedy dopiero poziom adrenaliny i praca mięśni są takie, jak być powinny. Ale oczywiście, żeby wyniki były coraz lepsze, konieczna jest solidna praca w czasie pomiędzy takimi zawodami. To musi motywować do tego, żeby nie odpuszczać sobie codziennych treningów i lenistwa.

5) nowy gadżet, element stroju
Jestem gadżeciarzem i nie ukrywam tego. Uwielbiam zakupy w postaci nowego zegarka biegowego, telefonu czy mobilnego sprzętu muzycznego. Od razu ma się ochotę przetestować takie cudeńko w warunkach bojowych, przez co nogi same wyrywają się na dwór. To samo dotyczy zmiany butów i ciuchów do biegania - ostatnio dorwałem kurtkę mającą chronić przed deszczem i byłem rozżalony, że następnego dnia pogoda się poprawiła, przez co sprawdzenie wygody i jej działania musiałem przełożyć na najbliższy pochmurny, wietrzny dzień. Zakup zimowych butów z membraną też skłaniał do modłów o mrozy i silne opady śniegu ;-)

6) endorfiny, samopoczucie
Wszystkie powyższe elementy byłyby niczym, gdybym (będąc rasowym hedonistą) nie odczuwał po prostu przyjemności z tego, że przemierzam kolejne kilometry, odcinając się od wszystkiego, oczyszczając umysł i oddychając pełną piersią. Pulsujące w głowie endorfiny po dłuższym treningu (niestety, te "stwory w mojej głowie" mają coraz większe wymagania, nie są już w stanie zadowolić się pokonaniem 10 czy 15 km...) to chyba najlepsza nagroda za wysiłek - czysta radość i satysfakcja z tego, że COŚ się zrobiło zamiast leżeć na kanapie...


Zatem komponujcie swój zestaw motywatorów i ruszajcie w teren! Im gorsza pogoda i warunki biegowe, tym większa frajda na końcu, kiedy np. po powrocie do domu docenić można suche gacie na tyłku czy gorącą herbatę w kubku :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz