sobota, 28 września 2013

Żarty się skończyły, godziny do najważniejszego startu w sezonie

To już jutro o godzinie 9.00. Start w Maratonie Warszawskim. Na początku sezonu nie przewidywałem tego występu, jednak splot różnych okoliczności sprawił, że w nim pobiegnę. Nie będzie to jednak po prostu kolejny maraton. Okazał się on najbardziej istotnym startem w roku, z kilku powodów:
- muszę sobie udowodnić, że ostatecznie pożegnałem się z kontuzją,
- wypadałoby w końcu poprawić życiówkę ustanowioną w zeszłorocznym debiucie (3:47),
- chyba pierwszy raz czuję się odpowiednio przygotowany do królewskiego dystansu (zarówno fizycznie, co pokazało ostatnie dłuższe wybieganie, ale i psychicznie - każdy km mam rozpisany na opaskach i w głowie),
- bieg ten będzie początkiem walki o Koronę Maratonów Polskich,
- to start w największym polskim maratonie, stawka wyniesie zapewne niewiele mniej niż 10 tys. biegaczy,
- pierwszy raz startuję zgodnie z planem Negative Split, czyli rozpoczynam od wolniejszego tempa i po każdym kolejnym dystansie 5km nieznacznie przyspieszam.

Ostatni tydzień treningowy pod względem biegania był dla mnie męczarnią, bo przez cały czas walczyłem o utrzymanie jednostajnego, równego średniego tempa (w środę 5:15 min/km, w piątek 5:30 min/km). Naprawdę było ciężko, ale zyskałem kolejne doświadczenie i nauczyłem się dyscypliny biegowej. Dodatkowo wczorajsze popołudnie obfitowało w opady deszczu (które oczywiście rozpoczęły się tuż po moim wyjściu z domu i skończyły zaraz po skończeniu treningu) i mroźne, wietrzne powietrze (ręce miałem tak skostniałe, że nie mogłem przekręcić klucza w drzwiach wejściowych ani odczepić psa od smyczy biegowej), więc mój strój trafił od razu w takie miejsce:


Nie był to taki deszczowy bieg, jakie lubię (co zresztą niedawno opisywałem), ale cóż, skoro zawody odbywają się bez względu na pogodę, to treningu dotyczy to tym bardziej...

To było wczoraj, dziś na szczęście nie obudziłem się przeziębiony, więc jestem dobrej myśli. Makaronik zjedzony (tym razem żonka dała się przekonać, że schabowy smażony na smalcu i podany kilkanaście godzin przed biegiem to nie jest najlepsza propozycja kulinarna), budzik nastawiony, pakiet startowy odebrany (dzięki, Grzesiu!).


Aktualnie jestem na etapie pakowania się i przygotowywania do wyjazdu. Pobudka o orzeźwiającej porze (3:30), na miejsce dotrzemy pewnie ok. 7 rano, więc czas na spokojne przebranie się i rozbieganie na pewno się znajdzie. Oczywiście do torby znowu zabiorę za dużo rzeczy, ale w tym przypadku wolę mieć czegoś nadmiar, niż gdybym przed startem zauważył, że zabrakło istotnego detalu (ciekawe, kiedyś nie odczuwałem potrzeby posiadania ze sobą przed / w trakcie / po biegu tylu drobiazgów, ile niezbędnych jest teraz...).


Tej jesieni czeka mnie jeszcze jeden bieg maratoński (z zupełnie innymi założeniami), ale o tym za jakiś czas. Tymczasem wypadałoby się pożegnać i prosić o trzymanie kciuków w niedzielny poranek - każde wsparcie się przyda... A jeśli będziecie przy okazji w pobliżu trasy, to krzepiące słowa kierowane w stronę numeru 9970 będą mile widziane (tfu, słyszane) - z góry dziękuję :-)

Biegacz to jednak dziwny typ człowieka - idzie spać w weekend wtedy, gdy większość ludzi szykuje się do wyjścia na sobotnie imprezy ;-)

Dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz